wtorek, 30 czerwca 2015

Rozdział 5

            - Davi, szybciej! - Sam ledwo zdążyłem się spakować, ale on już przesadzał.
Drugi dzień się pakował! Szybko zniosłem walizkę, wrzuciłem ją do taksówki i wróciłem po syna. Wziąłem jego plecak i zrobiłem z nim to, co z walizką. Wbiegłem do domu, sprawdziłem wszystko, chwyciłem rogalika leżącego na blacie i szybko zamknąłem za sobą drzwi.
- Na lotnisko poproszę. - Ostatnim tchem udało mi się wymówić prośbę.
Po niecałej godzinie byliśmy na miejscu. Oczywiście spóźniliśmy się, wszyscy czekali na nas.
- Śpiąca królewna zaspała? - Daniel parsknął śmiechem. Spojrzałem na resztę chłopaków. Z trudem powstrzymywali się od wybuchu.
Chwyciłem Daviego za rękę i pociągnąłem do samolotu. Wszelkie stłumione śmiechy ucichły. Słyszałem tylko, jak Luis pogonił chłopaków. Dlaczego tak diametralnie się zmieniłem? Co we mnie wstąpiło?
W Berlinie byliśmy po godzinie 16. Podczas lotu nikt praktycznie się do mnie nie odzywał. No, może z wyjątkiem Leo. On jako jedyny zachowywał powagę. Ponownie poprosił mnie o skupienie podczas jutrzejszego meczu, potem pogadał o rodzinie, Anto i Thiago... Ten to ma farta. Kochająca kobieta, zaplanowany syn, w pełni szczęśliwa familia. A u mnie?
- Pójdziemy na lody? - Davi szarpnął mnie za koszulkę i wyrwał z zamyślenia. Patrzyłem na niego tępym wzrokiem.
- Możesz powtórzyć pytanie?
- Jejku tato ogarnij się... Pójdziemy na lody?
- Jasne...
Dlaczego ten śliczny blondynek stał mi się taki obcy? Dlaczego oderwałem się od normalnego życia?
Całym zespołem poszliśmy do hotelu. Jak zawsze, hotel pięciogwiazdkowy full wypas. Basen, sauna... Wszystko czego sobie zapragniesz.
- Idziemy zaraz na obiad, potem na trening.
- Idźcie sami. - Odparłem oschle.
- Idziemy wszyscy. - Warknął Luis.
- Ja idę z synem na lody. - Spojrzałem mu prosto w oczy. Już wiedział, że walka jest przegrana i zrobię to, co będę chciał. Machnął tylko ręką.
Automatycznie moje mięśnie się rozluźniły. Objąłem Daviego i wyszliśmy z hotelu. Berlin... No cóż... Na pewno nie jest piękniejszy niż Barcelona, ale ma swój urok. Zatrzymaliśmy się przy jednej z budek z lodami.
- Jakie chcesz lody? - Spytałem bez entuzjazmu.
- Mogą być czekoladowe.
- Dwa lody czekoladowe poproszę. - Sprzedawca stał wpatrzony we mnie. Miałem ochotę huknąć mu.
Szybko się ocknął i trzęsącymi się rękoma podał nam zamówienie. Wyciągnąłem z portfela jakieś 100 euro, rzuciłem i odeszliśmy bez słowa. Cała droga tak wyglądała. Milczeliśmy.
***********************************************************************************************

- Davi pospiesz się! - Krzyknąłem na syna. Znowu byliśmy spóźnieni!
Słyszałem jego tupot stóp, ale byłem zajęty pakowaniem się. Odchrząknął raz, potem drugi. Już miałem wydrzeć się na niego, kiedy poczułem jak się rozpływam. Davi stał przede mną w stroju Barcelony, z "11" na plecach. Cała złość, pośpiesz ulotniły się. Podszedłem do syna, kucnąłem obok niego i mocno przytuliłem.
- Daj im popalić. - Szepnął mi do ucha. Uśmiechnąłem się jeszcze szerzej i kiwnąłem delikatnie głową.
- Strzelę dla ciebie bramkę synu. - Pocałowałem go delikatnie w czoło i podałem rękę.
- Gotowy na podbój Berlina?
- Ja tak, a ty? - Kiwnął głową.
- Jak wygrasz, dostaniesz ode mnie prezent.
- Jaki prezent?
- Zobaczysz. - Wyszczerzył się do mnie.
Wyszliśmy z hotelu. Po drodze zabraliśmy Leo i Andresa. Całą drogę do autobusu obmyślaliśmy zabójczą taktykę. Miałem świetny humor. Czy to przez wygląd Daviego? A może entuzjazm z powodu tak ważnego meczu?
Pod stadionem powitały nas tłumy. Jakimś cudem udało mi się niepostrzeżenie oddać Daviego Rafaelli. Mieli miejsca vipowskie, więc wiedziałem, że będę miał na nich oko przez cały mecz. Ach ta moja nadopiekuńczość. Kiedy wchodziliśmy na stadion, udało mi się uszczęśliwić około pięciu osób. Szybko zrobiłem sobie z nimi zdjęcia, dałem im autografy i życzyłem miłego i spokojnego oglądania. Spokojnego... Myśl ta do dziś mnie rozśmiesza. Finał Ligi Mistrzów i spokój...
Gdy weszliśmy do szatni, zdjąłem słuchawki i zacząłem się przebierać.
- Cały rok na to pracowaliście. Wygraliście prawie wszystko... Postarajcie się nie spieprzyć sprawy. Strzelcie szybko pierwszego gola i starajcie się nie stracić bramki. Gra zespołowa. Trio NSM ma pięknie współdziałać. Jasne?
Wszyscy kiwnęli głową. Enrique spojrzał się na mnie. W jego oczach zauważyłem strach, niepewność i zwątpienie. Gdy wszyscy wyszli na rozgrzewkę, zatrzymał mnie przy mojej szafce. Usiadł koło mnie i westchnął głęboko.
- Zmieniłeś się poza boiskiem... Ale nie rób tego na boisku.
- Na boisku zawsze jestem taki sam.
- Nie bądźmy wrogami Neymar. Oboje chcemy tego sukcesu. Ale jeżeli nie zauważę w tobie potencjału, zdejmę cię. Wiesz, że mogę to zrobić.
- Straszysz mnie?
- Motywuję.
Klepnął mnie w ramię i wyszedł z szatni. "Motywuję". Znam zupełnie inne sposoby na motywowanie kogoś, ale to Luis... Jego się nie ogarnie.
Po rozgrzewce wszyscy weszliśmy do tunelu. Czułem jak adrenalina we mnie buzuje. Byłem gotowy zlać wszystkie włoskie dupska.
- Opanuj się. - Szepnął mi na ucho Leo. - Przez swoją pewność siebie wszystko spieprzysz.
- Dzisiaj będę twoim najlepszym partnerem. - Uśmiechnął się delikatnie.
Hymn odegrany, powitanie zespołów było... Czas rozpocząć mecz. Kto by pomyślał, że Juventus tak dobrze gra? Jedyny minus tamtego wieczoru, to fatalny stan murawy. Wszyscy ślizgali się jak po lodowisku. Marzenie Luisa spełniło się. Już w 4 minucie Ivan strzelił piękną bramkę. Oczywiście, że się cieszyłem... Ale to nie było to. Ciągle biegałem za piłką, dryblowałem obrońców, a bramka jakby była zaczarowana! W drugiej połowie Morata strzelił nam bramkę. To było jak kubeł zimnej wody. Cała Barcelona ożywiła się natychmiastowo. Juve nie mogło wyjść spod swojej bramki. Udało nam się. Na jakieś 20 minut przed końcem meczu, Suarez pięknie uderzył i to MY byliśmy bliżej zwycięstwa. A potem... To już był typowy pokaz NSM. Opłacił się mój ciągły pressing. Na kilka sekund przed końcem, dostałem super podanie od Pedro. Nie mogłem tego nie wykorzystać. Posłałem piłkę między nogami Buffona. Nawet nie musiałem oglądać tej bramki. Tuż po strzale pobiegłem pod trybuny. Wzrokiem przeczesywałem każdy rząd, szukając mojej rodziny. Ale nigdzie ich nie było. Strasznie się przestraszyłem...
Ostatni gwizdek sędziego. Tłumy skandujące twoje nazwisko... Marzenie. Ja musiałem swoje spełniać przez 95 minut. Ale było warto.
Pique poleciał po nożyczki, a my zaczęliśmy dziękować zebranym na stadionie kibicom. Duma tak mnie rozpierała... Ale dalej nie wiedziałem, gdzie moja siostra...
Na murawę zaczęły wbiegać rodziny wszystkich piłkarzy, w tym, nareszcie, moja. Davi rzucił mi się na szyję. Pocałowałem go w czoło.
- Obiecałem. A ja obietnicy dotrzymuję. - Szepnąłem. Rafa podeszła do mnie. Ją też pocałowałem.
- Ja też dotrzymuję. - Spojrzałem na niego zdziwiony. - Mój prezent już czeka.
- Co? Gdzie? - Zaśmiałem się.
Wtedy usłyszałem tak znajomy, ale odległy głos... Wszystkie mięśnie od razu napięły się. Odstawiłem Daviego na ziemię. Wziąłem głęboki oddech i odwróciłem się.
- Cześć Ney.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Mam nadzieję, że nie jesteście na mnie źli, że musieliście tyle czekać... Starałam się napisać ten rozdział najlepiej jak umiałam... Chyba nie jest tak źle... Rozdział szósty, będzie rozdziałem ostatnim. Tak jak obiecałam, ten blog będzie króciutki, ale następny o Marcu będzie dłuuugi :) 
Może nawet dłuższy od Ramosa? Wszystko będzie zależało od was :)
 Rozdział "6" pojawi się, gdy wybije to 14 komentarzy :)


sobota, 20 czerwca 2015

Rozdział 4

            Dzień do wyjazdu do Berlina. 3 dni do wyjazdu Daviego. Czy podjąłem decyzję w sprawie mojego syna? Chyba tak. Ale... Czułem, że mogła wyjść z tego niezła zadyma. Byłem pewien, że dostanę od Caroliny po głowie.
- Dokąd dzisiaj idziemy synku? - Spytałem, kiedy wszedł do kuchni. Nawet na niego nie spojrzałem, tak bardzo byłem zajęty gotowaniem.
- Nigdzie. Chcę zostać w domu.
Takiej odpowiedzi się nie spodziewałem. Ojcowska intuicja odezwała się.
- Może do cyrku? Albo parku zabaw? Jesteś już na tyle duży, że będziesz mógł wybrać jakąś atrakcję.
- W takim razie wybieram dom. Nie chcę nigdzie iść.
Wyłączyłem gaz, wytarłem ręce w ręcznik i odwróciłem się. Oparłem się o blat i założyłem ręce na klatce piersiowej. Siedział na krześle, nogami nie dotykał ziemi. Głowę miał schowaną w rękach. Chciałem na niego nawrzeszczeć, ale ugryzłem się język. I tak był bardzo zdołowany. Oderwałem się od kuchennego blatu i usiadłem naprzeciwko niego. Nie zareagował.
- Co się dzieje?
- Nic.
- Na mnie to nie działa. Może na twoją matkę tak, ale nie na mnie, rozumiesz?
- Akurat moja matka jest spoko! A ty jej do pięt nie dorastasz!
Nie zdążyłem go chwycić za rękę. Zeskoczył z krzesła i pobiegł do swojego pokoju. Pokazowo trzasnął drzwiami. Bolały mnie jego słowa. Odmienił moje życie, a teraz? Byłem w stanie zrobić dla niego wszystko! A on potraktował mnie jak zwykłego śmiecia. Usłyszałem znajome rytm pukania do drzwi.
- Hej skarbie. - Rafa pocałowała mnie w policzek i weszła do mieszkania. Za nią wszedł Daniel.
- A ciebie skarbie nie pocałuję. - Ostrzegł. Humorek mu dopisywał.
- Podejrzewam, że strzeliłbym ci w ryj, gdybyś to zrobił. - Warknąłem. Rafa odwróciła się i zmierzyła mnie.
Weszliśmy całą trójką do domu. Od razu poszedłem do kuchni i zrobiłem nam herbatę. Takie przyzwyczajenie. Po tylu latach przyjaźni, nie musiałem nawet pytać co chcą. Potrafiłem to wyczytać po ich nastrojach. Słyszałem, jak rozmawiali o czymś, ale nie skupiłem się dokładnie na ich słowach. Wyłapywałem tylko "mój brat", "Ney", "potrzebuje pomocy". Przetarłem wierzchem dłoni smutne oczy i dopiero wtedy zauważyłem, że płaczę. Nie wiedziałem tylko dlaczego. Z bezsilności? Nie... Naprawdę byłem silnym człowiekiem... A może oszukiwałem się? Woda się zagotowała, zalałem nią torebki z herbatą i wrzący napój wniosłem na salony. Wszelkie rozmowy natychmiast ucichły. Odstawiłem filiżanki i wróciłem do kuchni po herbatę dla siebie.
- Musimy pogadać braciszku. - Niezręczną ciszę przerwała Rafa.
- No to mówcie.
- Musisz skupić się na finale! - Wrzasnął Daniel.
- Jestem bardzo skupiony. - Odparłem spokojnie.
- Właśnie widać. Ten dzieciak omamił cię! Kiedy ty to zrozumiesz?!
- Weź zamknij się! Nie wiesz co czuję!
- Ney... Właśnie chcemy to zrozumieć...
- Mój syn obraził się na mnie! Ja dla niego robię wszystko, a ten traktuje mnie jak śmiecia!
- Dla niego to też trudna sytuacja. Jeszcze jak mu powiesz, że musi tu zostać...
- A czemu miałby zostać? - Spytałem z niedowierzaniem. - Davi leci z nami do Berlina!
- Powiedziałeś o tym Carolinie?
- Jeszcze nie. Nie... Nie powiem jej. Jestem ojcem Daviego i mam prawo zabrać syna na mecz!
Patrzyli na mnie jak na wariata. Czy naprawdę robiłem źle? Przecież miałem do Daviego takie samo prawo jak Carolina... Bo... Bo miałem, prawda? Zapadła naprawdę niezręczna cisza. Ale nie chciałem jej przerywać. Ten trudny obowiązek przypadł Danielowi.
- Luis chce, żebyś usiadł na ławce...
- Co kurwa?! - Szybko się obudziłem. Właśnie tego potrzebowałem.
- Stwierdził, że nie myślisz. To znaczy... Nie myślisz racjonalnie.
Siedziałem i nie wiedziałem co powiedzieć. Miałem jakoś ochrzanić Enrique?  Niby za co? Miał rację... Przestałem racjonalnie myśleć, gdy w moim życiu pojawił się Davi. Ale podobał mi się ten stan. Przestałem zachowywać się jak dzieciak, zacząłem być dorosłym, dojrzałym mężczyzną. Dostrzegłem jakiś ruch. Rafa powoli wstała i pociągnęła za sobą Daniela.
- Potrzebuje samotności.
- Mamy wyjść? - Spytał mnie. Pragnąłem tego.
- Tak. Proszę.
Rafa zrozumiała mnie i kiwnęła delikatnie głową. Pociągnęła za łokieć mojego przyjaciela. Daniel zakłopotany podreptał do wyjścia. Siostra wtuliła się we mnie i wzięła głęboki oddech.
- Zmieniłeś się. Dorosłeś braciszku.
- Wiem kochanie... - Wciągnąłem zapach jej pięknym perfum.
- Ale wyjdzie ci to na dobre.
- Mam nadzieję...
- Przemyśl wszystko dobrze. Wiesz, że zawsze będę po twojej stronie skarbie. - Oderwała się ode mnie i cmoknęła w policzek. Przynajmniej ona jedna...
Odprowadziłem ją do wyjścia, jeszcze raz przytuliłem i miałem święty spokój. A nie, jeszcze rozmowa z Davim. Zajebiście. Pozmywałem naczynia, przemyślałem całą gadkę... Będzie ciężko, mówiła mi moja podświadomość.
- Davi! - Krzyknąłem, kiedy rozsiadłem się na kanapie. Czekałem i czekałem... Ponowiłem wezwanie. W końcu łaskawie otworzył drzwi i przyszedł do mnie. Cały był czerwony od płaczu. Ale minę, kiedy stanął naprzeciwko mnie, miał poważną.
- Nie mam za dużo czasu, zajęty jestem.
- To dobrze, bo długo to nie potrwa. Masz ochotę polecieć do Berlina?
- Nie sądzę. Nie chcę, żebyś mnie zabierał, bo sumienie ci każe.
- Ale to tylko i wyłącznie moja decyzja. Podejrzewam, że nigdy nie byłeś w Berlinie, dlatego chcę cię tam zabrać.
- Mama wie?
- Tak. - Skłamałem. Nie zgodziłby się, gdyby znał prawdę.
- I zgodziła się? - Spytał totalnie zszokowany.
- Na to wygląda. Ale jeśli nie chcesz...
- Pewnie, że chcę! Tylko muszę się spakować!
I już go nie było. W dobrym nastroju wrócił do swojego pokoju i zaczął się pakować. Czułem się okropnie. Carolina nic nie wiedziała o naszym wyjeździe, a Davi zgodził się pod moim kłamstwie towarzyszyć mi w Berlinie. Ale... Może wyjdzie nam to na dobre? - Moja podświadomość jak nigdy stała się bardzo zaangażowana w życie. Ale pojutrze gramy mecz Neymar, skup się!
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Sorry za ten rozdział... Całkowicie straciłam wenę... Nie wiem co się dzieje... 
Może myślę za bardzo o następnych blogach? Wybaczcie mi... 
Wiem, że będzie mało komentarzy, więc nie proszę o więcej niż 10.


środa, 10 czerwca 2015

Rozdział 3

             2 dni do wyjazdu do Berlina. 4 dni do wyjazdu Daviego. Jak miałem małemu powiedzieć, że nie zabiorę go ze sobą? Ta myśl bolała najbardziej. Chciałem jakoś załagodzić ,mającą niedługo nastąpić, kłótnię. Wiedziałem, że będzie zły, ale takie podróże to nie dla niego. Jest za mały.
"A może to jest właśnie ten test?". Moja podświadomość ciągle się ze mną kłóciła.
- O czym myślisz tatusiu? - Nawet nie wiem skąd się wziął. Przyszedł znikąd.
- O dzisiejszym dniu. - Skłamałem  przez co poczułem się głupio. - Chcesz zobaczyć gdzie pracuję?
- Zabierasz mnie na Camp Nou? - Jego źrenice rozszerzyły się i za chwilę zwęziły, jak po dobrej kokainie. Nie pytajcie skąd wiem.
- Chyba, że masz inne plany.
Szybko pobiegł do łazienki. Słyszałem jak szorował zęby. Potem w błyskawicznym tempie ubrał się. Chyba nowy rekord świata! Po trzech minutach stał z plecaczkiem założonym na ramię, gotowy przemierzać ze mną te... 5 minut...
- Ale jeszcze śniadanie. - Przewrócił oczami i tuptając głośno poszedł do kuchni.
Chciałem przekupić własnego syna wejściem na Camp Nou? Tylko po to, żeby nie był na mnie zły, że zostanie w Barcelonie, kiedy ja, będę podbijał Berlin... Poszedłem za nim do kuchni. Davi jadł płatki, co można było stwierdzić zanim spojrzało mu się w talerz. Resztki płatków były porozwalane po podłodze, pusty karton po mleku znalazł dla siebie miejsce obok nich. Skarciłem syna wzrokiem. Owszem, to nie ja będę sprzątał ten syf, ale nie chciałem zostawiać tyle roboty dla swojej gosposi.
Szybko zjadłem, pozmywałem naczynia, ubrałem się. Tylko gdzie są te cholerne kluczyki od auta?
Przewróciłem prawie cały dom do góry nogami. Szukałem pomiędzy poduszkami, w szafkach, nawet zajrzałem do lodówki! Nigdzie ich nie było. Coś mnie natknęło.
- Davi oddawaj kluczyki. - Wyciągnąłem do niego rękę. Śmiał się i piszczał, ale za cholerę kluczyków oddać nie chciał. - Nie pojedziesz na Camp Nou. Nie zobaczysz wujka Daniela, ani wujka Leo. - Oj szybko odzyskałem klucze. Chyba taki malutki szantaż mu nie zaszkodził.
Tak, jak mówiłem, mój dom położony jest pięć minut drogi od Camp Nou. Nawet nie zdążyliśmy porozmawiać, gdy już wjeżdżałem na nasz podziemny parking. Wysiadłem z auta i pobiegłem otworzyć drzwi Daviemu. Cały był podekscytowany. Skakał po parkingu, kiedy ja zbierałem swoje rzeczy.
- Davi! - Krzyknąłem. Przestraszyłem się swojej reakcji. Naprawdę nie chciałem na niego krzyknąć...
Posłusznie przyszedł do mnie. Głowę miał spuszczoną. Speszyłem się. Kucnąłem obok niego, przytuliłem go i szepnąłem przeprosiny. Chwyciłem go za rękę i skierowaliśmy się ku wejściu na stadion.
- Chłopcy mogą być trochę zdziwieni twoim widokiem. Bądź dla nich miły i pozwól im przyzwyczaić się do tej sytuacji.
Kiwnął delikatnie głową. Moje przeprosiny gówno dały. Westchnąłem cicho. Drzwi uchyliły się, a do moich nozdrzy dobiegł zapach stadionu. Nawet nie potrafię opisać tego, ale za każdym razem, gdy tu przychodziłem, czułem, że jestem w domu. Wiedziałem, że mogę tu przemyśleć wszystko.
- Dlaczego masz trening na Camp Nou? - Davi wyrwał mnie z rozmyślań.
- A gdzie miałbym je mieć?
- Ciutat Esportiva?
- Przed ważnymi meczami, mamy tutaj trening. To jest taki nasz drugi dom. Możemy tutaj odpocząć, nabrać sił przed kolejnym spotkaniem. Chodźmy do szatni, przebierzemy się.
Zdziwiłem go chyba tym "my". I o to chodziło. Nie wiedział, co dla niego planuję i dobrze. Wszedłem do szatni, zamknąłem oczy i wziąłem głęboki oddech. W głowie powtarzałem sobie ciągle "Visca el Barca". Nie pytajcie dlaczego, ale czułem po prostu, że muszę to zrobić. Tak, jakby było to takie przywitanie z domem. Trochę chore, ale pomagało się uspokoić i skupić na treningu. Usiadłem przy swojej szafce, Davi naprzeciwko mnie.
- Mam coś dla ciebie. - Uśmiechnąłem się i wyciągnąłem z torby koszulkę i buty dla synka. Podałem mu je, a ten ze zdziwieniem je odebrał. Tak delikatnie. Bał się, że coś uszkodzi? Nie mam pojęcia. Może darzył po prostu to wszystko ogromnym szacunkiem? Z tego co pamiętam, Carolina dużo nie zarabiała, przez co Davi nie mógł żyć w luksusach.
- Dziękuję. - Powiedział cicho i szybko wskoczył w nowe rzeczy.
- Super w nich wyglądasz. Pasują ci te barwy. - Puściłem do niego oczko.
Lekko naburmuszony, założył ręce na piersi. Westchnąłem i sam zacząłem się przebierać. "Muszę sobie kupić nowe korki" powtarzała moja podświadomość. Tak, bo to jest najważniejsze w tym momencie. Ale w sumie... Moje hypervenomki wyglądały potwornie. Kto by pomyślał, że w takich gra sam Neymar?
- Możemy już iść?
- Oczywiście synku. - Wstałem, podałem mu rękę, którą niechętnie uścisnął i skierowaliśmy się na murawę.
Camp Nou robi wrażenie. Na każdym. Niezależnie od tego, czy jest się tu po raz pierwszy, czy po raz setny, ta przytłaczająca atmosfera robi wrażenie. Davi nie był jakimś wyjątkiem. Stanął niepewnie na szczycie schodów. Nie dość, że ogromne, to jeszcze takie puste...
- Nie musisz się spieszyć.
Gdy usłyszał mój głos, nie wiem, czy chciał coś mi udowodnić... Ale zrobił pewny krok na przód i poszło. Adrenalina zaszalała w jego organizmie. Do moich uszu doszło wołanie kolegów.
- No nareszcie! Ile można czekać? - Krzyknął Enrique.
- Sorry za spóźnienie. - Burknąłem i przewróciłem oczami, gdy zobaczyłem, że wszyscy gapią się na Daviego. - Panowie, to mój syn Davi. Davi, to moi koledzy z drużyny i szanowny trener Enrique, który nie cierpi spóźnień. Ludzie ogarnijcie się! Zaczynamy trening?
Luis jako jedyny się ocknął się. Odchrząknął głośno.
- Panowie zaczynamy rozgrzeweczkę.
Jako jedyny zacząłem biegać, rozciągać się. Chłopacy dołączyli do mnie po jakimś czasie. Oczywiście zdążyli sobie poplotkować, więc spodziewałem się nadchodzącej fali pytań. Pierwszy zaczął Alba. Co za nowość.
- To serio twój bachor?
- Po pierwsze syn, nie bachor. Po drugie tak. Mój i tylko mój. - Powiedziałem to na tyle głośno, aby Davi mógł to usłyszeć. Uśmiechnął się delikatnie i poczułem wewnętrzną radość. Nie spojrzał się na mnie, ale dostrzegłem  ten delikatny ruch kącikami ust.
- Ty, ale on ma z pięć lat. Młodo żeś zabrał się za ojcostwo. - Zaśmiał się Pique, który nagle znalazł się pomiędzy mną a Jordim.
- To była wpadka, jasne? Ani ja, ani Carolina tego nie planowaliśmy. Nawet parą nie byliśmy!
- To nieźle. - Wtrącił Ivan.
- Coś wam nie pasuje?! - Warknąłem i  zatrzymałem się. - Davi jest moim synem i albo to zaakceptujecie, albo nie.
- Ale skoro znasz matkę, czemu go po prostu jej nie oddasz? - Spytał Leo.
- I ty przeciwko mnie? - Jęknąłem.
- Wiesz, że jestem zawsze z tobą, ale po co na siłę uszczęśliwiać syna?
- Bądź na moim miejscu. Thiago do ciebie przychodzi i masz się nim zaopiekować przez tydzień. Co robisz? Oddajesz synka Anto, czy próbujesz go poznać?
Wszyscy nagle zamilkli. Nareszcie. Chłopcy kiwali głowami. Większość miała już dzieci, więc rozumieli moje postępowanie. Odszedłem od nich i wziąłem piłkę. Zakręciłem palcem kółko i zaczęliśmy grać w dziada.
- Mogę dołączyć? - Spytał cicho Davi.
- Pytaj trenera. - Uśmiechnąłem się do Enrique. Kiwnął delikatnie głową.
Davi energicznie biegał po boisku. Nawet okiwał Busiego! Szybko wycofał piłkę, zatrzymał ją, a Sergio już gryzł murawę. Zaskoczył tym nawet mnie. Ale widać, że poszedł w ślady tatusia.
- Może jakiś meczyk? - Krzyknął Leo. Wszyscy szybko przytaknęli głowami.
- Te same składy co zawsze?
- Dzisiaj Davi zagra za mnie. - Wszyscy stali zamurowani.
- Davi zagra z tobą. - Powiedział stanowczym tonem Xavi. Oj będzie mi brakowało tego dowodzenia...
Tak jak powiedział, tak się stało. Trochę pokłóciliśmy się o składy. Normalka. Ale chyba ta dziwna atmosfera związana z obecnością Daviego opadła. Mecz był bardzo zacięty, jak nigdy. Kiedy Davi był przy piłce, chłopacy dawali mu fory, czym nie był zadowolony.
- Grajmy normalnie! - Krzyknął.
I tak się stało. Zaczęliśmy ostrą grę, Davi zaczął tracić piłkę. Widziałem w jego oczach ogromną złość kumulującą się i czekającą na odpowiedni moment na atak. Jezu jak ten dzieciak grał... Był takim młodym mną, nie ukrywajmy. Walczył do końca. Opłaciło się. Dzięki swojemu małemu wzrostowi, szybko okręcił Pique i Bartrę, a potem zadziwiająco pięknie wykończył setkę z Marciem stojącym naprzeciwko niego. Zrobił moją ulubioną cieszynkę, ale nie wiedziałem, że to Leo klęknie i "wyczyści" mu buta. Stałem z otwartą gębą i patrzyłem, jak najlepszy piłkarz na świecie, czyści buty mojemu synowi.
- Zgraliby się z Thiago. - Zaśmiał się, gdy z jękiem wstał z kolan.
- Może kiedyś spróbujemy? - Spojrzałem na Luisa.
- Może od razu zrobimy tu przedszkole?
- Twoja córka też mogłaby zagrać. - Wyszczerzyłem się do niego. Pięta Achillesa trafiona. Pokręcił tylko głową i odszedł.
Szybko zebraliśmy piłki, pachołki i wróciliśmy do szatni. Poszedłem pod prysznic. Chłodna woda szybko spłukała ze mnie wszelkie obawy. Davi był moim synem. Do tego miał ogromny potencjał na bycie świetnym piłkarzem. Sam Leo Messi wyczyścił mu buty. To na pewno zapamiętamy obaj do końca życia. Po treningu pojechaliśmy do fajnej hiszpańskiej knajpki. Pierwszy raz jedliśmy w pełni hiszpańskie jedzenie. Było rewelacyjne!
Kiedy wróciliśmy do domu, byliśmy ledwo żywi. Zdążyłem jeszcze się przebrać, ale Davi tak jak wszedł do domu, tak padł na kanapę i zasnął. Chyba nasz mały topór wojenny z poranku został zakopany. Starając się nie obudzić syna, przebrałem go w piżamkę i odniosłem do łóżka. Chyba pokazałem, że jestem gotowy do poświęceń dla syna. Jak los chciał mi jeszcze utrzeć nosa?
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Tak jak obiecałam, przez to, że musieliście tyle czekać, rozdział jest ciut dłuższy :) Wiecie jak to jest na koniec roku. Niby spokój, a jednak walka o oceny męczy :) Stąd moje opóźnienie. Ale usiadłam raz a porządnie i napisałam to dla was. Podobało się? Proszę o wzięcie udziału w ankiecie. Uwzględnijcie to, że jak wybierzecie blog o Leo, będziecie musieli na niego troszkę poczekać, 
aż ułożę sobie plan od A do Z :) Ale oba powinny przypaść wam do gustu :)
10 komentarzy pobite, dlatego teraz czekam na 12 komentarzy od was :)