wtorek, 7 lipca 2015

Epilog

             Czy ta historia odmieniła moje życie? Nawet bardzo. Ale teraz jestem szczęśliwym graczem FC Barcelony, ojcem, przyjacielem... Tak, postanowiliśmy z Cah zostać na razie przyjaciółmi. Jak do tego doszliśmy?

~~~~~

- Nie chcę was stracić. - Szepnąłem jej na ucho. Szczęśliwie wróciliśmy z Berlina. Rozpoczęły się wakacje.
- Nie stracisz. 
- Myślisz... Że moglibyśmy...
- Nie. - Straciłem całą nadzieję. - Nie teraz. - Dopowiedziała widząc moją minę.
- Czyli szansa jest.
- Spójrzmy na to realistycznie. Można by powiedzieć, że znamy się niecały miesiąc... Owszem, mamy dziecko, ale chyba nie jesteśmy na to gotowi. 
- Ja jestem!
- Ney, pomyśl. Chcesz być ze mną ze względu na Daviego. Oboje chcemy dla niego najlepiej, więc nie będzie dobrze, gdy zostaniemy parą. Zostańmy... Przyjaciółmi? - Wyciągnęła ku mnie swoją dłoń. Uścisnąłem ją delikatnie.
- Dla ciebie wszystko. - Zacytowałem tekst, od którego wszystko się zaczęło. Delikatnie się uśmiechnęła.
- Jeżeli chcesz, poszukam jakiegoś domu bliżej ciebie... Na pewno będziesz chciał widywać się z synem...
- Ja czegoś dla was poszukam... Ewentualnie do tego czasu możecie pomieszkać u mnie. 
- To nie jest dobry pomysł...
- Przyjaciele muszą sobie pomagać. - Wyszczerzyłem się do niej, na co odpowiedziała mi delikatnym uśmiechem. - A co do alimentów...
- Nie musisz nic płacić. Stać mnie na utrzymanie syna.
- O nie, nie, nie. Davi to mój jedyny syn, będę go rozpieszczał i będzie miał wszystko co najlepsze.
- Neymar...
Chwyciłem jej twarz w obie dłonie i skleiłem nasze wargi. Cah cicho jęknęła, ale nie odsuwała się. Starałem się włożyć w ten pocałunek wszystkie miotające mną uczucia... Miłość, radość, zadowolenie i ogromna wdzięczność. Tym razem to ja pierwszy oderwałem się od niej. Usta miała pięknie nabrzmiałe, oczy błyszczące.
- To chyba nie jest "przyjaźń". - Zakreśliła w powietrzu cudzysłów.
- Załóżmy, że naszą "Friend zone" zaczniemy od jutra. - Uśmiechnąłem się do niej delikatnie. - A teraz zapraszam do siebie na kolację. - Podałem jej dłoń, którą szybko ujęła i skierowaliśmy się do mojego domu.

~~~~~

Czego chcieć więcej? Mam wspaniałą pracę, pięknego syna i ukochaną przyjaciółkę, do tego matkę mojego dziecka. Owszem, wolałbym dzisiaj być z nią w związku... Ale chyba te powolne kroki, poznawanie się, to dobra decyzja. A przynajmniej mam taką nadzieję.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------





Chciałabym wam serdecznie podziękować :) Wiem, że długo wyczekiwaliście bloga o Neymarze, ten, nieco krótki, ale mam nadzieję, że choć trochę zaspokoiłam wasz głód :D
Ogromne podziękowania dla Kasi za wspaniałe tło :)
Zanim zaczniemy nowego bloga, mam do was mnóstwo pytań, proszę, abyście na nie odpowiedzieli.
1. W jakim czasie mam pisać bloga? Przeszły jak do tej pory, czy pomęczyć się z teraźniejszym?
2. Będziecie bardzo źli, gdy piłka nożna zejdzie na trzeci plan?
3. Wolelibyście krótki blog, czy długi?
4. Pisać w imieniu chłopaka czy dziewczyny?
To oczywiście tylko kilka pytań, ale na razie starczą, aby zacząć pisać :)

niedziela, 5 lipca 2015

Rozdział 6

               Przede mną stała piękna blondynka, z długimi nogami. Podświadomość zaczęła płatać mi figle. Tyle pytań zaczęło nasuwać się... "Co ona tu kurwa robi?", "Czemu musi tak pięknie wyglądać?". Rozum zaczął walczyć z podświadomością. "Może byś jej idioto łaskawie odpowiedział?"
- Cześć Cah... - Przełknąłem głośno ślinę. W gardle pojawiła się ogromna gula.
- Gratuluję wygranej. - Uśmiechnęła się. Jak mogła zachowywać taki spokój?!
- Dziękuję w imieniu całego zespołu. - Wygiąłem usta w lekkim uśmiechu.
- Myślę, że powinniśmy porozmawiać.
- Zdecydowanie. Tylko... Daj mi chwilę na ogarnięcie się. - Wskazałem na swoją mokrą od potu koszulkę.
Kiwnęła tylko głową i przytuliła Daviego. Czułem pustkę. Kompletnie nie wiedziałem, jak będzie wyglądała ta rozmowa. Carolina wyprowadziła mojego syna ze stadionu, a ja jak głupi wpatrywałem się jak odchodzą.
- Ziemia do Neya. - Rafa szarpnęła mnie za ramię.Spojrzałem na nią nieprzytomnym wzrokiem.
- Ona mi go zabierze.
- Nie wygląda na taką. Idź się przebierz.
Sztywnym krokiem poszedłem do szatni. Wszyscy wiwatowali, krzyczeli, śpiewali, tylko ja łaziłem jak w zwolnionym tempie. Pierwszy wbiegłem pod prysznic, pierwszy się przebrałem, pierwszy opuściłem zwycięską szatnię. Pamiętam tylko, że tuż przed wyjściem, złapał mnie Leo. Radość emanowała od niego na kilometr.
- Zaraz zaczynamy fetę. Gdzie ty idziesz?
- Carolina przyjechała... - Szepnąłem. Otworzył szeroko oczy i odciągnął mnie na bok.
- Co ona tu robi?
- Tego jeszcze nie wiem... Kurwa Leo... A jak ona zabierze mi Daviego?
- Jesteś dobrym ojcem. Pokaż jej to i tyle. - Delikatnie się uśmiechnął. - A potem świętujemy. To w końcu twoja pierwsza Potrójna Korona.
- Mam nadzieję, że nie wyjdę na kompletnego debila przed nią...
Poklepał mnie po ramieniu i wrócił do chłopaków. Zapiąłem koszulę i skierowałem się ku wyjściu.
Noc w Berlinie była bardzo ciepła. Całe miasto ogarnęli nasi kibice. Wszędzie było słychać hymn Barcelony, krzyki "Viva Barca" albo "Viva MSN". Na mojej twarzy na chwilę zagościł uśmiech. Tylko na chwilę, gdyż pod stadionem, jakby nigdy nic, siedziała Carolina. Na kolanach miała Daviego. Chyba spał, ale byłem za daleko, żeby móc to określić. Zacisnąłem ręce w pięści, aby powstrzymać ich drżenie. Kto by pomyślał, że taki duży chłopiec, piłkarz Barcelony, mógłby bać się kobiety?
- Cześć Cah. - Spojrzałem jej prosto w oczy i uśmiechnąłem się delikatnie.
- Super wyglądasz.
- Stylówka katalońska. - Zaśmiałem się cicho. - Powinniśmy porozmawiać. - Spoważniałem.
- Nie za bardzo wiem, co zrobić z Davim.
- Ja się tym zajmę. Przepraszam na chwilę. - Odwróciłem się do niej plecami i wybrałem numer do siostry.
Szybko wytłumaczyłem jej sytuację, w której się znalazłem. Bez zbędnej gadki obiecała zaraz się zjawić. Ponownie odwróciłem się do Caroliny i wskazałem na swój telefon.
- Zaraz Rafa zabierze małego do hotelu.
- To będziemy mieli dłuższą chwilę na rozmowę.
Po niecałych dziesięciu minutach, pod stadion podjechała Rafa. Wyglądała, jakby dopiero wstała z łóżka, ale mogłem jej to wybaczyć. Idąc w naszą stronę, prawie potknęła się. Tak, na pewno wyciągnąłem ją z łóżka.
- Dzięki Rafa. - Pocałowałem ją w policzek.
- Dla ciebie wszystko braciszku. - Ziewnęła i przetarła zmęczone oczy.
Carolina odsunęła się trochę od Daviego. Schyliłem się do niego. Od matki mojego syna dzieliło mnie zaledwie kilka centymetrów. Natychmiast do moich nozdrzy dotarł zapach jej perfum. Spojrzałem na nią niepewnie. Nasze spojrzenia skrzyżowały się dosłownie na sekundę. Pierwsza odwróciła głowę. Odchrząknąłem cicho i delikatnie chwyciłem Daviego. Coś mruczał przez sen, przez co na chwilę wywołał u mnie uśmiech. Przeniosłem go szybko do samochodu, ucałowałem ponownie siostrę i syna. Odjechali. Wróciłem do Cah. Podałem jej dłoń i pomogłem wstać.
- Idziemy do jakiejś knajpy czy coś?
- Ney, jest po północy. - Zachichotała.
- Straciłem rachubę czasu... Tu w okolicy jest fajny park. Byłem tam dzisiaj... wczoraj z Davim. Może być?
- Oczywiście.
Skierowaliśmy się do parku. Przez całą drogę szliśmy w kompletnej ciszy, utrzymując stałą odległość między nami. Ciągle mijały nas jakieś pary zakochańców, albo tłumy kibiców. Gdy tylko przechodziły obok nas, zakrywałem twarz kołnierzem koszuli.
- Nikt cię nie pozna. - Prychnęła sarkastycznie.
- Przezorny zawsze ubezpieczony. Siadamy? - Wskazałem ławkę kilka metrów od nas. Cah delikatnie kiwnęła głową.
- Na pewno masz wiele pytań...
- Co ty tu robisz?
- Przyjechałam, bo dowiedziałam się od Daviego, że wyjeżdżacie. Fajnie, że mnie poinformowałeś.
- Jestem jego ojcem i mam takie same prawa do niego jak ty!
- Gdyby nie ja, nigdy byś go nie poznał! Zachowałam w tajemnicy naszą wpadkę, więc powinieneś być wdzięczny!
- I jestem... - Powiedziałem znacznie ciszej niż chciałem.
- Tak więc mogłeś łaskawie zadzwonić, że zabierasz mojego syna do Berlina!
- Nie myślałem wtedy racjonalnie!
- A czy ty w ogóle kiedykolwiek myślałeś?! - Spojrzałem na nią z bólem. Cios poniżej pasa...
- To było chamskie. - Wstałem i już miałem odejść, gdy Carolina chwyciła mnie za rękę.
- Ney przepraszam! - Rzuciła się w moją stronę. - Poniosło mnie, przepraszam.
- Masz rację, nie myślałem wtedy. Powinienem był ci powiedzieć...
- Zmieniłeś się...
- Ostatnio wszyscy mi to powtarzają. - Odpowiedziałem sarkastycznie.
- Stałeś się dojrzalszy... Nie spodziewałam się, że odważysz się zająć synem...
- Taki obowiązek ojca.
- I w ogóle wydoroślałeś... I wyładniałeś... - Zaśmiała się i spojrzała na mnie spod rzęs.
Nagle przysunęła się do mnie tak, że czułem jej ciało na moim. Nasze przyspieszone oddechy zsynchronizowały się. Przełknąłem głośno ślinę i wyciągnąłem powoli dłoń ku jej twarzy. Czekałem na jej reakcję. Gdy moja ręka dotknęła jej gorącego, czerwonego polika, przymknęła oczy. Przysunąłem się jeszcze bliżej i objąłem jej twarz obiema rękami. Nasze usta złączyły się w powolnym, spokojnym pocałunku. Oboje tego chcieliśmy od momentu naszego ponownego spotkania. Delikatnie rozchyliłem jej usta językiem. Zdecydowanie byliśmy dojrzalsi niż przed czterema laty. Nie działaliśmy pod wpływem impulsu, nie był to młodzieńczy pocałunek.
Kiedy oderwałem się od Cah, usta miała napuchnięte, poliki jeszcze bardziej zaczerwienione, a oczy błyszczały jej jak gwiazdy.
- Nie powinniśmy...
- Wiem... Ale nie ukryjemy, że to się stało. Cah... Nie chcę, żebyś zabierała mi Daviego! Kocham go, kocham ciebie... Jako matkę mojego syna... - Dodałem cicho.
- Nie miałam, nie mam i nie będę miała zamiaru zabierać ci Daviego! Dlaczego o tym pomyślałeś?
- Piłkarz nie mający czasu na dziewczyny, a co dopiero na dzieci...
- Jesteś wspaniałym ojcem. - Pocałowała mnie jeszcze raz. - Wracajmy do hotelu.
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Ostatni rozdział... Tak jak każdy blog, ten też polubiłam :) Na samym początku mówiłam, że będzie on krótki, tak więc nie miejcie do mnie pretensji. 
To miał być tydzień z życia szalonego ojca. Mam nadzieję, że historyjka podobała się. 
Tak jak zawsze, podziękowania zostawiam na epilog :) Tam też będę miała do was mnóstwo pytań :) Ten tydzień, będzie bardzo ważny, bowiem mam zamiar zakończyć Neymara i zaczął Bartrę :) Trzymajcie kciuki i do zobaczenia... We wtorek? Zobaczymy jak to wyjdzie :D


wtorek, 30 czerwca 2015

Rozdział 5

            - Davi, szybciej! - Sam ledwo zdążyłem się spakować, ale on już przesadzał.
Drugi dzień się pakował! Szybko zniosłem walizkę, wrzuciłem ją do taksówki i wróciłem po syna. Wziąłem jego plecak i zrobiłem z nim to, co z walizką. Wbiegłem do domu, sprawdziłem wszystko, chwyciłem rogalika leżącego na blacie i szybko zamknąłem za sobą drzwi.
- Na lotnisko poproszę. - Ostatnim tchem udało mi się wymówić prośbę.
Po niecałej godzinie byliśmy na miejscu. Oczywiście spóźniliśmy się, wszyscy czekali na nas.
- Śpiąca królewna zaspała? - Daniel parsknął śmiechem. Spojrzałem na resztę chłopaków. Z trudem powstrzymywali się od wybuchu.
Chwyciłem Daviego za rękę i pociągnąłem do samolotu. Wszelkie stłumione śmiechy ucichły. Słyszałem tylko, jak Luis pogonił chłopaków. Dlaczego tak diametralnie się zmieniłem? Co we mnie wstąpiło?
W Berlinie byliśmy po godzinie 16. Podczas lotu nikt praktycznie się do mnie nie odzywał. No, może z wyjątkiem Leo. On jako jedyny zachowywał powagę. Ponownie poprosił mnie o skupienie podczas jutrzejszego meczu, potem pogadał o rodzinie, Anto i Thiago... Ten to ma farta. Kochająca kobieta, zaplanowany syn, w pełni szczęśliwa familia. A u mnie?
- Pójdziemy na lody? - Davi szarpnął mnie za koszulkę i wyrwał z zamyślenia. Patrzyłem na niego tępym wzrokiem.
- Możesz powtórzyć pytanie?
- Jejku tato ogarnij się... Pójdziemy na lody?
- Jasne...
Dlaczego ten śliczny blondynek stał mi się taki obcy? Dlaczego oderwałem się od normalnego życia?
Całym zespołem poszliśmy do hotelu. Jak zawsze, hotel pięciogwiazdkowy full wypas. Basen, sauna... Wszystko czego sobie zapragniesz.
- Idziemy zaraz na obiad, potem na trening.
- Idźcie sami. - Odparłem oschle.
- Idziemy wszyscy. - Warknął Luis.
- Ja idę z synem na lody. - Spojrzałem mu prosto w oczy. Już wiedział, że walka jest przegrana i zrobię to, co będę chciał. Machnął tylko ręką.
Automatycznie moje mięśnie się rozluźniły. Objąłem Daviego i wyszliśmy z hotelu. Berlin... No cóż... Na pewno nie jest piękniejszy niż Barcelona, ale ma swój urok. Zatrzymaliśmy się przy jednej z budek z lodami.
- Jakie chcesz lody? - Spytałem bez entuzjazmu.
- Mogą być czekoladowe.
- Dwa lody czekoladowe poproszę. - Sprzedawca stał wpatrzony we mnie. Miałem ochotę huknąć mu.
Szybko się ocknął i trzęsącymi się rękoma podał nam zamówienie. Wyciągnąłem z portfela jakieś 100 euro, rzuciłem i odeszliśmy bez słowa. Cała droga tak wyglądała. Milczeliśmy.
***********************************************************************************************

- Davi pospiesz się! - Krzyknąłem na syna. Znowu byliśmy spóźnieni!
Słyszałem jego tupot stóp, ale byłem zajęty pakowaniem się. Odchrząknął raz, potem drugi. Już miałem wydrzeć się na niego, kiedy poczułem jak się rozpływam. Davi stał przede mną w stroju Barcelony, z "11" na plecach. Cała złość, pośpiesz ulotniły się. Podszedłem do syna, kucnąłem obok niego i mocno przytuliłem.
- Daj im popalić. - Szepnął mi do ucha. Uśmiechnąłem się jeszcze szerzej i kiwnąłem delikatnie głową.
- Strzelę dla ciebie bramkę synu. - Pocałowałem go delikatnie w czoło i podałem rękę.
- Gotowy na podbój Berlina?
- Ja tak, a ty? - Kiwnął głową.
- Jak wygrasz, dostaniesz ode mnie prezent.
- Jaki prezent?
- Zobaczysz. - Wyszczerzył się do mnie.
Wyszliśmy z hotelu. Po drodze zabraliśmy Leo i Andresa. Całą drogę do autobusu obmyślaliśmy zabójczą taktykę. Miałem świetny humor. Czy to przez wygląd Daviego? A może entuzjazm z powodu tak ważnego meczu?
Pod stadionem powitały nas tłumy. Jakimś cudem udało mi się niepostrzeżenie oddać Daviego Rafaelli. Mieli miejsca vipowskie, więc wiedziałem, że będę miał na nich oko przez cały mecz. Ach ta moja nadopiekuńczość. Kiedy wchodziliśmy na stadion, udało mi się uszczęśliwić około pięciu osób. Szybko zrobiłem sobie z nimi zdjęcia, dałem im autografy i życzyłem miłego i spokojnego oglądania. Spokojnego... Myśl ta do dziś mnie rozśmiesza. Finał Ligi Mistrzów i spokój...
Gdy weszliśmy do szatni, zdjąłem słuchawki i zacząłem się przebierać.
- Cały rok na to pracowaliście. Wygraliście prawie wszystko... Postarajcie się nie spieprzyć sprawy. Strzelcie szybko pierwszego gola i starajcie się nie stracić bramki. Gra zespołowa. Trio NSM ma pięknie współdziałać. Jasne?
Wszyscy kiwnęli głową. Enrique spojrzał się na mnie. W jego oczach zauważyłem strach, niepewność i zwątpienie. Gdy wszyscy wyszli na rozgrzewkę, zatrzymał mnie przy mojej szafce. Usiadł koło mnie i westchnął głęboko.
- Zmieniłeś się poza boiskiem... Ale nie rób tego na boisku.
- Na boisku zawsze jestem taki sam.
- Nie bądźmy wrogami Neymar. Oboje chcemy tego sukcesu. Ale jeżeli nie zauważę w tobie potencjału, zdejmę cię. Wiesz, że mogę to zrobić.
- Straszysz mnie?
- Motywuję.
Klepnął mnie w ramię i wyszedł z szatni. "Motywuję". Znam zupełnie inne sposoby na motywowanie kogoś, ale to Luis... Jego się nie ogarnie.
Po rozgrzewce wszyscy weszliśmy do tunelu. Czułem jak adrenalina we mnie buzuje. Byłem gotowy zlać wszystkie włoskie dupska.
- Opanuj się. - Szepnął mi na ucho Leo. - Przez swoją pewność siebie wszystko spieprzysz.
- Dzisiaj będę twoim najlepszym partnerem. - Uśmiechnął się delikatnie.
Hymn odegrany, powitanie zespołów było... Czas rozpocząć mecz. Kto by pomyślał, że Juventus tak dobrze gra? Jedyny minus tamtego wieczoru, to fatalny stan murawy. Wszyscy ślizgali się jak po lodowisku. Marzenie Luisa spełniło się. Już w 4 minucie Ivan strzelił piękną bramkę. Oczywiście, że się cieszyłem... Ale to nie było to. Ciągle biegałem za piłką, dryblowałem obrońców, a bramka jakby była zaczarowana! W drugiej połowie Morata strzelił nam bramkę. To było jak kubeł zimnej wody. Cała Barcelona ożywiła się natychmiastowo. Juve nie mogło wyjść spod swojej bramki. Udało nam się. Na jakieś 20 minut przed końcem meczu, Suarez pięknie uderzył i to MY byliśmy bliżej zwycięstwa. A potem... To już był typowy pokaz NSM. Opłacił się mój ciągły pressing. Na kilka sekund przed końcem, dostałem super podanie od Pedro. Nie mogłem tego nie wykorzystać. Posłałem piłkę między nogami Buffona. Nawet nie musiałem oglądać tej bramki. Tuż po strzale pobiegłem pod trybuny. Wzrokiem przeczesywałem każdy rząd, szukając mojej rodziny. Ale nigdzie ich nie było. Strasznie się przestraszyłem...
Ostatni gwizdek sędziego. Tłumy skandujące twoje nazwisko... Marzenie. Ja musiałem swoje spełniać przez 95 minut. Ale było warto.
Pique poleciał po nożyczki, a my zaczęliśmy dziękować zebranym na stadionie kibicom. Duma tak mnie rozpierała... Ale dalej nie wiedziałem, gdzie moja siostra...
Na murawę zaczęły wbiegać rodziny wszystkich piłkarzy, w tym, nareszcie, moja. Davi rzucił mi się na szyję. Pocałowałem go w czoło.
- Obiecałem. A ja obietnicy dotrzymuję. - Szepnąłem. Rafa podeszła do mnie. Ją też pocałowałem.
- Ja też dotrzymuję. - Spojrzałem na niego zdziwiony. - Mój prezent już czeka.
- Co? Gdzie? - Zaśmiałem się.
Wtedy usłyszałem tak znajomy, ale odległy głos... Wszystkie mięśnie od razu napięły się. Odstawiłem Daviego na ziemię. Wziąłem głęboki oddech i odwróciłem się.
- Cześć Ney.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Mam nadzieję, że nie jesteście na mnie źli, że musieliście tyle czekać... Starałam się napisać ten rozdział najlepiej jak umiałam... Chyba nie jest tak źle... Rozdział szósty, będzie rozdziałem ostatnim. Tak jak obiecałam, ten blog będzie króciutki, ale następny o Marcu będzie dłuuugi :) 
Może nawet dłuższy od Ramosa? Wszystko będzie zależało od was :)
 Rozdział "6" pojawi się, gdy wybije to 14 komentarzy :)


sobota, 20 czerwca 2015

Rozdział 4

            Dzień do wyjazdu do Berlina. 3 dni do wyjazdu Daviego. Czy podjąłem decyzję w sprawie mojego syna? Chyba tak. Ale... Czułem, że mogła wyjść z tego niezła zadyma. Byłem pewien, że dostanę od Caroliny po głowie.
- Dokąd dzisiaj idziemy synku? - Spytałem, kiedy wszedł do kuchni. Nawet na niego nie spojrzałem, tak bardzo byłem zajęty gotowaniem.
- Nigdzie. Chcę zostać w domu.
Takiej odpowiedzi się nie spodziewałem. Ojcowska intuicja odezwała się.
- Może do cyrku? Albo parku zabaw? Jesteś już na tyle duży, że będziesz mógł wybrać jakąś atrakcję.
- W takim razie wybieram dom. Nie chcę nigdzie iść.
Wyłączyłem gaz, wytarłem ręce w ręcznik i odwróciłem się. Oparłem się o blat i założyłem ręce na klatce piersiowej. Siedział na krześle, nogami nie dotykał ziemi. Głowę miał schowaną w rękach. Chciałem na niego nawrzeszczeć, ale ugryzłem się język. I tak był bardzo zdołowany. Oderwałem się od kuchennego blatu i usiadłem naprzeciwko niego. Nie zareagował.
- Co się dzieje?
- Nic.
- Na mnie to nie działa. Może na twoją matkę tak, ale nie na mnie, rozumiesz?
- Akurat moja matka jest spoko! A ty jej do pięt nie dorastasz!
Nie zdążyłem go chwycić za rękę. Zeskoczył z krzesła i pobiegł do swojego pokoju. Pokazowo trzasnął drzwiami. Bolały mnie jego słowa. Odmienił moje życie, a teraz? Byłem w stanie zrobić dla niego wszystko! A on potraktował mnie jak zwykłego śmiecia. Usłyszałem znajome rytm pukania do drzwi.
- Hej skarbie. - Rafa pocałowała mnie w policzek i weszła do mieszkania. Za nią wszedł Daniel.
- A ciebie skarbie nie pocałuję. - Ostrzegł. Humorek mu dopisywał.
- Podejrzewam, że strzeliłbym ci w ryj, gdybyś to zrobił. - Warknąłem. Rafa odwróciła się i zmierzyła mnie.
Weszliśmy całą trójką do domu. Od razu poszedłem do kuchni i zrobiłem nam herbatę. Takie przyzwyczajenie. Po tylu latach przyjaźni, nie musiałem nawet pytać co chcą. Potrafiłem to wyczytać po ich nastrojach. Słyszałem, jak rozmawiali o czymś, ale nie skupiłem się dokładnie na ich słowach. Wyłapywałem tylko "mój brat", "Ney", "potrzebuje pomocy". Przetarłem wierzchem dłoni smutne oczy i dopiero wtedy zauważyłem, że płaczę. Nie wiedziałem tylko dlaczego. Z bezsilności? Nie... Naprawdę byłem silnym człowiekiem... A może oszukiwałem się? Woda się zagotowała, zalałem nią torebki z herbatą i wrzący napój wniosłem na salony. Wszelkie rozmowy natychmiast ucichły. Odstawiłem filiżanki i wróciłem do kuchni po herbatę dla siebie.
- Musimy pogadać braciszku. - Niezręczną ciszę przerwała Rafa.
- No to mówcie.
- Musisz skupić się na finale! - Wrzasnął Daniel.
- Jestem bardzo skupiony. - Odparłem spokojnie.
- Właśnie widać. Ten dzieciak omamił cię! Kiedy ty to zrozumiesz?!
- Weź zamknij się! Nie wiesz co czuję!
- Ney... Właśnie chcemy to zrozumieć...
- Mój syn obraził się na mnie! Ja dla niego robię wszystko, a ten traktuje mnie jak śmiecia!
- Dla niego to też trudna sytuacja. Jeszcze jak mu powiesz, że musi tu zostać...
- A czemu miałby zostać? - Spytałem z niedowierzaniem. - Davi leci z nami do Berlina!
- Powiedziałeś o tym Carolinie?
- Jeszcze nie. Nie... Nie powiem jej. Jestem ojcem Daviego i mam prawo zabrać syna na mecz!
Patrzyli na mnie jak na wariata. Czy naprawdę robiłem źle? Przecież miałem do Daviego takie samo prawo jak Carolina... Bo... Bo miałem, prawda? Zapadła naprawdę niezręczna cisza. Ale nie chciałem jej przerywać. Ten trudny obowiązek przypadł Danielowi.
- Luis chce, żebyś usiadł na ławce...
- Co kurwa?! - Szybko się obudziłem. Właśnie tego potrzebowałem.
- Stwierdził, że nie myślisz. To znaczy... Nie myślisz racjonalnie.
Siedziałem i nie wiedziałem co powiedzieć. Miałem jakoś ochrzanić Enrique?  Niby za co? Miał rację... Przestałem racjonalnie myśleć, gdy w moim życiu pojawił się Davi. Ale podobał mi się ten stan. Przestałem zachowywać się jak dzieciak, zacząłem być dorosłym, dojrzałym mężczyzną. Dostrzegłem jakiś ruch. Rafa powoli wstała i pociągnęła za sobą Daniela.
- Potrzebuje samotności.
- Mamy wyjść? - Spytał mnie. Pragnąłem tego.
- Tak. Proszę.
Rafa zrozumiała mnie i kiwnęła delikatnie głową. Pociągnęła za łokieć mojego przyjaciela. Daniel zakłopotany podreptał do wyjścia. Siostra wtuliła się we mnie i wzięła głęboki oddech.
- Zmieniłeś się. Dorosłeś braciszku.
- Wiem kochanie... - Wciągnąłem zapach jej pięknym perfum.
- Ale wyjdzie ci to na dobre.
- Mam nadzieję...
- Przemyśl wszystko dobrze. Wiesz, że zawsze będę po twojej stronie skarbie. - Oderwała się ode mnie i cmoknęła w policzek. Przynajmniej ona jedna...
Odprowadziłem ją do wyjścia, jeszcze raz przytuliłem i miałem święty spokój. A nie, jeszcze rozmowa z Davim. Zajebiście. Pozmywałem naczynia, przemyślałem całą gadkę... Będzie ciężko, mówiła mi moja podświadomość.
- Davi! - Krzyknąłem, kiedy rozsiadłem się na kanapie. Czekałem i czekałem... Ponowiłem wezwanie. W końcu łaskawie otworzył drzwi i przyszedł do mnie. Cały był czerwony od płaczu. Ale minę, kiedy stanął naprzeciwko mnie, miał poważną.
- Nie mam za dużo czasu, zajęty jestem.
- To dobrze, bo długo to nie potrwa. Masz ochotę polecieć do Berlina?
- Nie sądzę. Nie chcę, żebyś mnie zabierał, bo sumienie ci każe.
- Ale to tylko i wyłącznie moja decyzja. Podejrzewam, że nigdy nie byłeś w Berlinie, dlatego chcę cię tam zabrać.
- Mama wie?
- Tak. - Skłamałem. Nie zgodziłby się, gdyby znał prawdę.
- I zgodziła się? - Spytał totalnie zszokowany.
- Na to wygląda. Ale jeśli nie chcesz...
- Pewnie, że chcę! Tylko muszę się spakować!
I już go nie było. W dobrym nastroju wrócił do swojego pokoju i zaczął się pakować. Czułem się okropnie. Carolina nic nie wiedziała o naszym wyjeździe, a Davi zgodził się pod moim kłamstwie towarzyszyć mi w Berlinie. Ale... Może wyjdzie nam to na dobre? - Moja podświadomość jak nigdy stała się bardzo zaangażowana w życie. Ale pojutrze gramy mecz Neymar, skup się!
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Sorry za ten rozdział... Całkowicie straciłam wenę... Nie wiem co się dzieje... 
Może myślę za bardzo o następnych blogach? Wybaczcie mi... 
Wiem, że będzie mało komentarzy, więc nie proszę o więcej niż 10.


środa, 10 czerwca 2015

Rozdział 3

             2 dni do wyjazdu do Berlina. 4 dni do wyjazdu Daviego. Jak miałem małemu powiedzieć, że nie zabiorę go ze sobą? Ta myśl bolała najbardziej. Chciałem jakoś załagodzić ,mającą niedługo nastąpić, kłótnię. Wiedziałem, że będzie zły, ale takie podróże to nie dla niego. Jest za mały.
"A może to jest właśnie ten test?". Moja podświadomość ciągle się ze mną kłóciła.
- O czym myślisz tatusiu? - Nawet nie wiem skąd się wziął. Przyszedł znikąd.
- O dzisiejszym dniu. - Skłamałem  przez co poczułem się głupio. - Chcesz zobaczyć gdzie pracuję?
- Zabierasz mnie na Camp Nou? - Jego źrenice rozszerzyły się i za chwilę zwęziły, jak po dobrej kokainie. Nie pytajcie skąd wiem.
- Chyba, że masz inne plany.
Szybko pobiegł do łazienki. Słyszałem jak szorował zęby. Potem w błyskawicznym tempie ubrał się. Chyba nowy rekord świata! Po trzech minutach stał z plecaczkiem założonym na ramię, gotowy przemierzać ze mną te... 5 minut...
- Ale jeszcze śniadanie. - Przewrócił oczami i tuptając głośno poszedł do kuchni.
Chciałem przekupić własnego syna wejściem na Camp Nou? Tylko po to, żeby nie był na mnie zły, że zostanie w Barcelonie, kiedy ja, będę podbijał Berlin... Poszedłem za nim do kuchni. Davi jadł płatki, co można było stwierdzić zanim spojrzało mu się w talerz. Resztki płatków były porozwalane po podłodze, pusty karton po mleku znalazł dla siebie miejsce obok nich. Skarciłem syna wzrokiem. Owszem, to nie ja będę sprzątał ten syf, ale nie chciałem zostawiać tyle roboty dla swojej gosposi.
Szybko zjadłem, pozmywałem naczynia, ubrałem się. Tylko gdzie są te cholerne kluczyki od auta?
Przewróciłem prawie cały dom do góry nogami. Szukałem pomiędzy poduszkami, w szafkach, nawet zajrzałem do lodówki! Nigdzie ich nie było. Coś mnie natknęło.
- Davi oddawaj kluczyki. - Wyciągnąłem do niego rękę. Śmiał się i piszczał, ale za cholerę kluczyków oddać nie chciał. - Nie pojedziesz na Camp Nou. Nie zobaczysz wujka Daniela, ani wujka Leo. - Oj szybko odzyskałem klucze. Chyba taki malutki szantaż mu nie zaszkodził.
Tak, jak mówiłem, mój dom położony jest pięć minut drogi od Camp Nou. Nawet nie zdążyliśmy porozmawiać, gdy już wjeżdżałem na nasz podziemny parking. Wysiadłem z auta i pobiegłem otworzyć drzwi Daviemu. Cały był podekscytowany. Skakał po parkingu, kiedy ja zbierałem swoje rzeczy.
- Davi! - Krzyknąłem. Przestraszyłem się swojej reakcji. Naprawdę nie chciałem na niego krzyknąć...
Posłusznie przyszedł do mnie. Głowę miał spuszczoną. Speszyłem się. Kucnąłem obok niego, przytuliłem go i szepnąłem przeprosiny. Chwyciłem go za rękę i skierowaliśmy się ku wejściu na stadion.
- Chłopcy mogą być trochę zdziwieni twoim widokiem. Bądź dla nich miły i pozwól im przyzwyczaić się do tej sytuacji.
Kiwnął delikatnie głową. Moje przeprosiny gówno dały. Westchnąłem cicho. Drzwi uchyliły się, a do moich nozdrzy dobiegł zapach stadionu. Nawet nie potrafię opisać tego, ale za każdym razem, gdy tu przychodziłem, czułem, że jestem w domu. Wiedziałem, że mogę tu przemyśleć wszystko.
- Dlaczego masz trening na Camp Nou? - Davi wyrwał mnie z rozmyślań.
- A gdzie miałbym je mieć?
- Ciutat Esportiva?
- Przed ważnymi meczami, mamy tutaj trening. To jest taki nasz drugi dom. Możemy tutaj odpocząć, nabrać sił przed kolejnym spotkaniem. Chodźmy do szatni, przebierzemy się.
Zdziwiłem go chyba tym "my". I o to chodziło. Nie wiedział, co dla niego planuję i dobrze. Wszedłem do szatni, zamknąłem oczy i wziąłem głęboki oddech. W głowie powtarzałem sobie ciągle "Visca el Barca". Nie pytajcie dlaczego, ale czułem po prostu, że muszę to zrobić. Tak, jakby było to takie przywitanie z domem. Trochę chore, ale pomagało się uspokoić i skupić na treningu. Usiadłem przy swojej szafce, Davi naprzeciwko mnie.
- Mam coś dla ciebie. - Uśmiechnąłem się i wyciągnąłem z torby koszulkę i buty dla synka. Podałem mu je, a ten ze zdziwieniem je odebrał. Tak delikatnie. Bał się, że coś uszkodzi? Nie mam pojęcia. Może darzył po prostu to wszystko ogromnym szacunkiem? Z tego co pamiętam, Carolina dużo nie zarabiała, przez co Davi nie mógł żyć w luksusach.
- Dziękuję. - Powiedział cicho i szybko wskoczył w nowe rzeczy.
- Super w nich wyglądasz. Pasują ci te barwy. - Puściłem do niego oczko.
Lekko naburmuszony, założył ręce na piersi. Westchnąłem i sam zacząłem się przebierać. "Muszę sobie kupić nowe korki" powtarzała moja podświadomość. Tak, bo to jest najważniejsze w tym momencie. Ale w sumie... Moje hypervenomki wyglądały potwornie. Kto by pomyślał, że w takich gra sam Neymar?
- Możemy już iść?
- Oczywiście synku. - Wstałem, podałem mu rękę, którą niechętnie uścisnął i skierowaliśmy się na murawę.
Camp Nou robi wrażenie. Na każdym. Niezależnie od tego, czy jest się tu po raz pierwszy, czy po raz setny, ta przytłaczająca atmosfera robi wrażenie. Davi nie był jakimś wyjątkiem. Stanął niepewnie na szczycie schodów. Nie dość, że ogromne, to jeszcze takie puste...
- Nie musisz się spieszyć.
Gdy usłyszał mój głos, nie wiem, czy chciał coś mi udowodnić... Ale zrobił pewny krok na przód i poszło. Adrenalina zaszalała w jego organizmie. Do moich uszu doszło wołanie kolegów.
- No nareszcie! Ile można czekać? - Krzyknął Enrique.
- Sorry za spóźnienie. - Burknąłem i przewróciłem oczami, gdy zobaczyłem, że wszyscy gapią się na Daviego. - Panowie, to mój syn Davi. Davi, to moi koledzy z drużyny i szanowny trener Enrique, który nie cierpi spóźnień. Ludzie ogarnijcie się! Zaczynamy trening?
Luis jako jedyny się ocknął się. Odchrząknął głośno.
- Panowie zaczynamy rozgrzeweczkę.
Jako jedyny zacząłem biegać, rozciągać się. Chłopacy dołączyli do mnie po jakimś czasie. Oczywiście zdążyli sobie poplotkować, więc spodziewałem się nadchodzącej fali pytań. Pierwszy zaczął Alba. Co za nowość.
- To serio twój bachor?
- Po pierwsze syn, nie bachor. Po drugie tak. Mój i tylko mój. - Powiedziałem to na tyle głośno, aby Davi mógł to usłyszeć. Uśmiechnął się delikatnie i poczułem wewnętrzną radość. Nie spojrzał się na mnie, ale dostrzegłem  ten delikatny ruch kącikami ust.
- Ty, ale on ma z pięć lat. Młodo żeś zabrał się za ojcostwo. - Zaśmiał się Pique, który nagle znalazł się pomiędzy mną a Jordim.
- To była wpadka, jasne? Ani ja, ani Carolina tego nie planowaliśmy. Nawet parą nie byliśmy!
- To nieźle. - Wtrącił Ivan.
- Coś wam nie pasuje?! - Warknąłem i  zatrzymałem się. - Davi jest moim synem i albo to zaakceptujecie, albo nie.
- Ale skoro znasz matkę, czemu go po prostu jej nie oddasz? - Spytał Leo.
- I ty przeciwko mnie? - Jęknąłem.
- Wiesz, że jestem zawsze z tobą, ale po co na siłę uszczęśliwiać syna?
- Bądź na moim miejscu. Thiago do ciebie przychodzi i masz się nim zaopiekować przez tydzień. Co robisz? Oddajesz synka Anto, czy próbujesz go poznać?
Wszyscy nagle zamilkli. Nareszcie. Chłopcy kiwali głowami. Większość miała już dzieci, więc rozumieli moje postępowanie. Odszedłem od nich i wziąłem piłkę. Zakręciłem palcem kółko i zaczęliśmy grać w dziada.
- Mogę dołączyć? - Spytał cicho Davi.
- Pytaj trenera. - Uśmiechnąłem się do Enrique. Kiwnął delikatnie głową.
Davi energicznie biegał po boisku. Nawet okiwał Busiego! Szybko wycofał piłkę, zatrzymał ją, a Sergio już gryzł murawę. Zaskoczył tym nawet mnie. Ale widać, że poszedł w ślady tatusia.
- Może jakiś meczyk? - Krzyknął Leo. Wszyscy szybko przytaknęli głowami.
- Te same składy co zawsze?
- Dzisiaj Davi zagra za mnie. - Wszyscy stali zamurowani.
- Davi zagra z tobą. - Powiedział stanowczym tonem Xavi. Oj będzie mi brakowało tego dowodzenia...
Tak jak powiedział, tak się stało. Trochę pokłóciliśmy się o składy. Normalka. Ale chyba ta dziwna atmosfera związana z obecnością Daviego opadła. Mecz był bardzo zacięty, jak nigdy. Kiedy Davi był przy piłce, chłopacy dawali mu fory, czym nie był zadowolony.
- Grajmy normalnie! - Krzyknął.
I tak się stało. Zaczęliśmy ostrą grę, Davi zaczął tracić piłkę. Widziałem w jego oczach ogromną złość kumulującą się i czekającą na odpowiedni moment na atak. Jezu jak ten dzieciak grał... Był takim młodym mną, nie ukrywajmy. Walczył do końca. Opłaciło się. Dzięki swojemu małemu wzrostowi, szybko okręcił Pique i Bartrę, a potem zadziwiająco pięknie wykończył setkę z Marciem stojącym naprzeciwko niego. Zrobił moją ulubioną cieszynkę, ale nie wiedziałem, że to Leo klęknie i "wyczyści" mu buta. Stałem z otwartą gębą i patrzyłem, jak najlepszy piłkarz na świecie, czyści buty mojemu synowi.
- Zgraliby się z Thiago. - Zaśmiał się, gdy z jękiem wstał z kolan.
- Może kiedyś spróbujemy? - Spojrzałem na Luisa.
- Może od razu zrobimy tu przedszkole?
- Twoja córka też mogłaby zagrać. - Wyszczerzyłem się do niego. Pięta Achillesa trafiona. Pokręcił tylko głową i odszedł.
Szybko zebraliśmy piłki, pachołki i wróciliśmy do szatni. Poszedłem pod prysznic. Chłodna woda szybko spłukała ze mnie wszelkie obawy. Davi był moim synem. Do tego miał ogromny potencjał na bycie świetnym piłkarzem. Sam Leo Messi wyczyścił mu buty. To na pewno zapamiętamy obaj do końca życia. Po treningu pojechaliśmy do fajnej hiszpańskiej knajpki. Pierwszy raz jedliśmy w pełni hiszpańskie jedzenie. Było rewelacyjne!
Kiedy wróciliśmy do domu, byliśmy ledwo żywi. Zdążyłem jeszcze się przebrać, ale Davi tak jak wszedł do domu, tak padł na kanapę i zasnął. Chyba nasz mały topór wojenny z poranku został zakopany. Starając się nie obudzić syna, przebrałem go w piżamkę i odniosłem do łóżka. Chyba pokazałem, że jestem gotowy do poświęceń dla syna. Jak los chciał mi jeszcze utrzeć nosa?
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Tak jak obiecałam, przez to, że musieliście tyle czekać, rozdział jest ciut dłuższy :) Wiecie jak to jest na koniec roku. Niby spokój, a jednak walka o oceny męczy :) Stąd moje opóźnienie. Ale usiadłam raz a porządnie i napisałam to dla was. Podobało się? Proszę o wzięcie udziału w ankiecie. Uwzględnijcie to, że jak wybierzecie blog o Leo, będziecie musieli na niego troszkę poczekać, 
aż ułożę sobie plan od A do Z :) Ale oba powinny przypaść wam do gustu :)
10 komentarzy pobite, dlatego teraz czekam na 12 komentarzy od was :)


niedziela, 31 maja 2015

Rozdział 2

             Następny dzień, miał być dniem wolnym. Zostały 3 dni do wyjazdu do Berlina. Enrique dał nam odpocząć, wrócić do rodziny, spędzić ostatnie godziny     w spokoju. Niestety, moje życie przewróciło do góry nogami.
Smacznie sobie spałem. Pamiętam, że śniłem o Berlinie. Widziałem, jak Xavi        po raz ostatni podnosi puchar Ligi Mistrzów, a ja po raz pierwszy mogłem go pocałować. Nie chciałem wypuszczać go z rąk. Marzyłem, żeby stał u mnie        w domu, na półce ze wszystkimi nagrodami. Z krainy snów wyrwał mnie nie kto inny jak Davi. Delikatnie ułożył się obok mnie. Czułem ciepło bijące od niego          i zapach jego ulubionego szamponu. Wciągnąłem głęboko powietrze i pozwoliłem, żeby ta woń wtargnęła do moich nozdrzy i wypełniła sobą każdą komórkę mojego organizmu.
- Cześć tato. - Szepnął.
- Cześć Davi. - Uśmiechnąłem się delikatnie. - Która godzina?
- Koło dziewiątej.
- Głodny?
- Jak wilk.
Każdy poranek był taki dziwny. Czegoś mi zawsze brakowało. Myślałem,             że chodzi o jakąś porządną kobietę, którą kochałbym. Ale teraz wiem, że to by nie pomogło. Davi wprowadził w moje życie trochę radości i pozwolił wrócić do dzieciństwa. Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak nabałaganiłem w kuchni. Mąka, jajka, mleko... Wszystko to, zamiast znaleźć się w misce, leżało na podłodze. Ale spokojnie, udało nam się zrobić małą porcję naleśników. Z lodówki wyciągnąłem bitą śmietanę i Nutellę. Cała ta mieszanka była po prostu deliciós. W jakieś sześć minut wszystko zjedliśmy. Davi pobiegł się ubrać, a ja pozmywałem naczynia i starałem się choć odrobinę ogarnąć syf wokół mnie. Mój syn leżał na kanapie i znowu skakał po kanałach, starając się znaleźć jakąś bajkę.
- Co chcesz dzisiaj robić? - Usiadłem obok niego.
- Chcę cię poznać. Chcę, żebyś ty mnie poznał.
- Co chcesz wiedzieć? - Usiadłem wygodniej i czekałem na wszystkie pytania nurtujące Daviego.
- Czemu nie jesteś z mamą? - Auć. Jak miałem mu wyjaśnić, że jest z wpadki?
- Wiesz... Ja nigdy z twoją mamą nie byłem...
- Mama mówiła, że jestem tutaj przez przypadek...
- To nieprawda! - Skłamałem. - Skoro tutaj jesteś, to znaczy, że musiałem coś czuć do twojej mamusi. Bardzo mi się podobała. - Chłopiec siedział cicho. Przestraszyłem się, że czymś go uraziłem.
- Chciałbym, żebyś z nami mieszkał...
- Wiesz, że to niemożliwe. Jak bardzo bym chciał, twoja mama jest dla mnie obca...
- A ty co chcesz wiedzieć?
- Pomyślmy... Chodzisz do przedszkola?
- Serio chcesz się tego dowiedzieć? - Zaśmiał się. - Chodzę. Wszyscy uważają, że jesteś bardzo zdolnym chłopcem.
- Nie dziwię się. W końcu jesteś moim synem. - Rozczochrałem jego włosy.
- Masz dziewczynę?
- Nie. - Odparłem dość ponurym tonem. - Jakoś nie potrafię znaleźć odpowiedniej.
- Mama na pewno pasowałaby do ciebie.
- A może ty masz jakąś ukochaną? - Starałem się za wszelką cenę zejść             z tematu mnie i Caroliny. Tak. Byłem pewny, że to jej syn. Te blond włosy, łagodny uśmiech... Dziewczyna bardzo mi się podobała. Podejrzewam, że gdybym spotkał ją na ulicy, długo oglądałbym się za nią. Ale skoro wtedy nam nie wyszło... Dlaczego miałoby się to zmienić po prawie pięciu latach? Ze względu na Daviego? Miałoby być to wymuszone uczucie? Nie zrobiłbym tego ani jej, ani synowi.
- Tato, słuchasz mnie? - Blondynek zaczął machać ręką przed moimi oczami.
- Przepraszam, zamyśliłem się. - Zaśmiałem się i mocno go do siebie przytuliłem. Mimo, że znaliśmy się tylko dwa dni, pokochałem go jak... No... W sumie był moim synem, więc po prostu pokochałem go.
- Jest w przedszkolu taka jedna ładna dziewczynka... - Zaczął nieśmiało.
- Nie no, opowiadaj. - Usiadłem po turecku i czekałem na kolejne opowieści Daviego.
- Jest ładna i w ogóle fajnie mi się z nią spędza czas... Lubimy pokopać w piłkę i... i gadamy cały czas o czymś nowym...
- A powiedziałeś się kiedyś o tym?
- Boję się...
- Chcesz, żebym ci pomógł? - Spojrzał na mnie ze zdziwieniem, ale ono szybko ustąpiło miejsca ogromnej radości.
- Pewnie, że chcę! - Krzyknął i rzucił mi się na szyję.
- A głodny jesteś? - Nawet nie wiem, kiedy minął ten czas. Mógłbym powiedzieć, że minęło kilka minut, a nie pięć godzin.
- Jak wilk. - Uśmiechnął się.
- Co ty masz z tymi wilkami? - Zaśmiałem się. - Jaką kuchnię lubisz? Masz dzisiaj ogromny wybór.
- Włoską. - Odparł z dumą w głosie i pogładził się po brzuchu. - Włoska i japońska najlepsza.
- Przynajmniej dobry gust masz po mnie.
Szybko znalazłem ulotkę mojej ulubionej restauracji włoskiej. Zamówiliśmy multum jedzenia. Jak dla połowy drużyny piłkarskiej. Oczywiście, gdy sprzedawca usłyszał mój głos, od razu przerwał robienie jedzenia dla innych klientów. Po niecałych 20 minutach nasz obiad przyjechał pod dom. Szybko zapłaciłem, dołożyłem trochę napiwku i zaczęliśmy wielkie obżeranie. Piękną chwilę przerwał nam dzwonek do drzwi. A właściwie około 10 dzwonków. Nie musiałem nawet podglądać, kto stoi za drzwiami.
- Raz wystarczy. Nie jestem głuchy. - Odparłem. Patrzyłem lekko poirytowanym wzrokiem na siostrę.
- Widziałam się dzisiaj z Danielem.
- Patrz, ja się z nim dobrą dobę nie widziałem i już do ciebie poleciał... - Nie reagując na moje sarkazmy, minęła mnie i weszła do domu. Przystanęła szybko, gdy zobaczyła Daviego. Byłem pewny, że właśnie w tej kwestii do mnie przyszła. Oczywiście Daniel musiał się wygadać!
- A więc to prawda... - Podszedłem do niej, chwyciłem w pasie i mocno wtuliłem się w nią.
- Rafa, poznaj mojego syna Daviego. Davi, to moja siostra Rafaella.
Blondynek szybko zostawił jedzenie, wytarł ręce w chusteczkę i podbiegł do nas. Podał rękę mojej siostrze, która nie wiedziała jak się zachować. Lekko dźgnąłem ją w bok i szybko się ocknęła. Podała rękę Daviemu.
- Synku, może pójdziesz do siebie? Muszę chwilę porozmawiać z ciocią Rafaellą. - Szybko wykonał moją prośbę. Trochę ogarnąłem salon i usiadłem obok siostry.
- Ciocią?! Czy ciebie do reszty pojebało? Neymar!
- Nie mów tak do mnie. - Odpowiedziałem spokojnie. - Davi jest moim synem, czy ci się to podoba czy nie.
- A może to jakaś laska specjalnie robi. Dla kasy.
- Nie sądzę. Znam jego matkę. - Rafa spojrzała na mnie totalnie zbita z tropu.
- Co proszę?! Czemu jeszcze do niej nie zadzwoniłeś?!
- Była tu. To ona podesłała mi Daviego.
- Ale po co? - Rafa wzięła szklankę ze stołu, napełniła ją wodą i upiła szybko większą część.
- Chce, żebym poznał syna.
- Super. Poznałeś go, więc teraz może do niej wrócić.
- Kurde Rafa ty nic nie rozumiesz? Mam syna. Żył beze mnie prawie pięć lat. Dobrze się stało, że Carolina przysłała go do mnie. Ma prawo poznać ojca. I lepiej, że stało się to teraz, niż gdyby miało się stać za 20 lat, kiedy miałby do mnie pretensje i żale, że uciekłem od nich. A ja nawet nie wiedziałem, że jestem ojcem! To był tylko jeden jedyny raz... - Schowałem głowę w dłonie i wziąłem kilka uspokajających oddechów.
- Co teraz planujesz zrobić?
- Zaopiekować się niem należycie, przez następne cztery dni. - Odparłem z dumą. - Należy mu się. Muszę wynagrodzić mu ten czas, kiedy nie było mnie przy nim.
- Nic zrobić nie mogłeś.
- Mogłem przecież dzwonić co jakiś czas do Caroliny, spotykać się... Kurde cokolwiek. Wykorzystałem ją. Głupio mi teraz, ale taka jest prawda. Dlatego chcę jej pokazać, że może na mnie polegać. Mimo tego, że jestem piłkarzem Dumy Katalonii, może na mnie liczyć.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Jak wrażenia po "2"? Rozdział pisany na szybkiego, jakoś weny mi brakowało, sorki :/ Dziękuję za ponad 10 komentarzy pod ostatnim postem! Dla tych, którzy nie wiedzą (i tak wszyscy wiedzą xD) Barca wygrała z Athletic Bilbao 3:1 i po raz 27 podniosła Puchar Króla ^^ Jutro mam zawody w nogę, więc jest prawie pewne, że wrócę z nich cała poobijana o obolała xD
Rozdział "3" pojawi się, gdy tutaj zobaczę 10 komentarzy :D
Wiem, że was na to stać!


poniedziałek, 25 maja 2015

Rozdział 1

            Moje życie stało się monotonne. Codziennie trening, potem jakiś obiad z przyjaciółmi, wracałem do domu i tam spędzałem popołudnie. Na początku było ciekawie. Zwiedzałem Barcelonę, poznawałem tajniki słynnej tiki-taki. W zaaklimatyzowaniu się pomógł mi mój przyjaciel - Daniel Alves. Miał tak samo zrytą banię jak ja. Poznaliśmy się jeszcze jako dzieci, na jednym z meczów. On, jako prawy obrońca E.C Bahia, miał za zadanie powstrzymywać ataki młodziutkiego, słabiutkiego chłopca. Nikt nie spodziewał się, że przerodzi się to  w prawdziwą przyjaźń.
- Ej no tam był faul! - Krzyknął Dani i rzucił padem.
- Weź się uspokój bo mi chałupę zdemolujesz. - Zaśmiałem się i zatrzymałem grę.
- Chociaż tutaj mogłaby być sprawiedliwość. - Skrzyżował ręce na piersi i strzelił focha.
- Nie ma co się dziwić, że przegrałeś. Grasz przecież Bayernem. Nawet w grze nie mają z nami szans. - Wyszczerzyłem się, przypominając sobie te piękne bramki, które strzeliłem drużynie z Monachium.
- A ty do końca życia będziesz wspominał te trzy bramki?
- Były ładne, to będę wspominał zazdrośniku. - Uśmiechnąłem się i poszedłem do kuchni.
- Ja zazdrosny?! O bramki?! Dzięki mojej obronie, bramki nie wpadały! - Szybko się pobudził i pobiegł za mną.
- A tu już chyba zasługa Marca. - Puściłem do niego oczko i podałem wyciągnięte przed chwilą piwo. Dani sprawnym ruchem odkręcił kapsel i pociągnął długi łyk.
- Może pójdziemy na kompromis... - zaczął. - Ty strzeliłeś ładne bramki, a ja popisałem się w obronie. Zgoda? - Wyciągnął rękę w moim kierunku. Szybko uścisnąłem ją.
- Zgoda. To co, może jakiś mały rewanżyk?
- Ale teraz ja gram Barceloną! - Krzyknął i pobiegł zaklepać sobie drużynę. Westchnąłem głośno i sącząc pomału swojego Redbulla, usiadłem obok niego.
Mój wybór nie zdziwił nikogo. Postanowiliśmy rozegrać finał Ligi Mistrzów. Wybrałem sobie najlepszy skład Starej Damy i zaczęliśmy grać. Już w 21 minucie strzeliłem bramkę Tevezem. To był jakiś znak... Daniel był o wiele lepszym graczem niż ja i bez problemu mógł odebrać mi piłkę, a jednak coś go powstrzymało.
- Ej no graj... Chcesz, żebyśmy w Berlinie przegrali?!
- Co to za dzieciak? - Spytał i ciągle zerkał za moje ramię.
- Jaki znowu dzie... - Faktycznie. Za oknem stało jakieś dziecko. Nie widziało nas, ale już szykowało się do naciśnięcia dzwonka. - Może jakieś ulotki czy coś...
Dźwięk dzwonka nieprzyjemnie rozszedł się po całym mieszkaniu. Podszedłem do drzwi i jednym ruchem otworzyłem je. Przede mną stał malutki blondynek.    Miał może... 5 lat? Miał śliczne brązowe oczka, w których dostrzegłem iskierkę nadziei. Uśmiechnął się od ucha do ucha.
- Zbierasz na rower, komputer, czy pierścionek dla ukochanej z przedszkola? - Starałem się, żeby mój głos był zimny i stanowczy.
- Mam kasę. - Wyciągnął z kieszeni kilka banknotów.
- No to po co przyszedłeś? - W ogóle nie rozumiałem dzieciaka.
- Chciałem poznać mojego tatę.
- Co ty powiedziałeś?! - Serce waliło mi jak oszalałe. Czy ja dobrze słyszałem? Ten śliczny dzieciak to mój syn?! To niemożliwe!
- Jesteś moim tatusiem. - Przytulił się od mojej nogi. Szybko ogarnąłem, czy       w okolicy nie ma jakiegoś paparazzi. Pchnąłem małego do domu, a sam wyszedłem na podwórko. Za murami mojej posesji stała jakaś kobieta. Przestraszyła się, gdy nasze spojrzenia spotkały się. Speszona wycofała się        i wsiadła do jakiegoś samochodu. Nim zdążyłem dobiec do bramy, auto odjechało z piskiem. Zawiedziony wróciłem do domu. Dzieciak siedział na kanapie i skakał po kanałach. Daniel patrzył na mnie tępym wzrokiem, ale tylko wzruszyłem ramionami.
- Ta pani przed domem, to twoja mama? - Spytałem.
- Tak. Pewnie już pojechała do pracy.
- A gdzie pracuje?
- Nie wiem... Jakoś nie interesuję się tym.
- A czym się interesujesz? - Drążyłem.
- Piłką nożną. Mamusia mówi, że jestem tak dobry jak tatuś. A w przyszłości będę jeszcze lepszy!
- Nie wątpię w to, ale ja nie jestem twoim tatą. - Posmutniałem trochę. Daniel dalej przyglądał się to mi, to dzieciakowi.
- Czekaj czekaj... To twój syn?! - Informacja dotarła do niego po kilku sekundach.
- To niemożliwe... - Schowałem twarz w dłonie. - Ile masz lat?
- W sierpniu kończę cztery. - Powiedział z dumą w głosie.
- Co robiłeś w 2011?
- A skąd ja mam kurwa pamiętać?! - Krzyknąłem. Chłopiec zakrył sobie uszy rękami i zamknął oczy.
Przewróciłem oczami i wziąłem głęboki oddech. Blondynek otworzył pomału oczy. Zobaczył, że nie rozmawiamy, więc "odetkał" sobie uszy i spojrzał na mnie          z wyrzutem.
- Nie wolno tak brzydko mówić.
- Przepraszam, to się więcej nie powtórzy. - Przyłożyłem dłoń do serca i kiwnąłem delikatnie głową. Mały zaczął się śmiać i skakać. Nie powiem, na mojej twarzy także pojawił się uśmiech. Dzieciak miał jakąś dziwną energię... Biła od niego sympatia, radość, euforia...
-Jak masz na imię?
-Davi.
- A ja Neymar. - Podałem mu rękę i uśmiechnąłem się delikatnie.
A więc miałem syna... Nie mogłem w to uwierzyć. Czy znałem odpowiedź na pytanie Daniela? Oczywiście, że nie. Ale domyślałem się, kim jest matka dziecka. Chciałem od razu, gdy mały zasnął, skontaktować się z nią, ale w głębi serca czułem, że ta przygoda i zabawa w ojca będzie wspaniałym przeżyciem.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Jak wrażenia po "1"? :D Podoba wam się przebieg akcji? Czy wy też uważacie, że z zabawy w ojcostwo wyniknie coś dobrego?
Dowiecie się tego w następnych rozdziałach. 
Rozdział "2" pojawi się, gdy pod "1" będzie co najmniej 5 komentarzy :D
Nie jest to szantaż, tylko moja prośba o wyrażenie opinii i sprawdzenie, jak bardzo zależy wam, abym dalej pisała :)