2 dni do wyjazdu do Berlina. 4 dni do wyjazdu Daviego. Jak miałem małemu powiedzieć, że nie zabiorę go ze sobą? Ta myśl bolała najbardziej. Chciałem jakoś załagodzić ,mającą niedługo nastąpić, kłótnię. Wiedziałem, że będzie zły, ale takie podróże to nie dla niego. Jest za mały.
"A może to jest właśnie ten test?". Moja podświadomość ciągle się ze mną kłóciła.
- O czym myślisz tatusiu? - Nawet nie wiem skąd się wziął. Przyszedł znikąd.
- O dzisiejszym dniu. - Skłamałem przez co poczułem się głupio. - Chcesz zobaczyć gdzie pracuję?
- Zabierasz mnie na Camp Nou? - Jego źrenice rozszerzyły się i za chwilę zwęziły, jak po dobrej kokainie. Nie pytajcie skąd wiem.
- Chyba, że masz inne plany.
Szybko pobiegł do łazienki. Słyszałem jak szorował zęby. Potem w błyskawicznym tempie ubrał się. Chyba nowy rekord świata! Po trzech minutach stał z plecaczkiem założonym na ramię, gotowy przemierzać ze mną te... 5 minut...
- Ale jeszcze śniadanie. - Przewrócił oczami i tuptając głośno poszedł do kuchni.
Chciałem przekupić własnego syna wejściem na Camp Nou? Tylko po to, żeby nie był na mnie zły, że zostanie w Barcelonie, kiedy ja, będę podbijał Berlin... Poszedłem za nim do kuchni. Davi jadł płatki, co można było stwierdzić zanim spojrzało mu się w talerz. Resztki płatków były porozwalane po podłodze, pusty karton po mleku znalazł dla siebie miejsce obok nich. Skarciłem syna wzrokiem. Owszem, to nie ja będę sprzątał ten syf, ale nie chciałem zostawiać tyle roboty dla swojej gosposi.
Szybko zjadłem, pozmywałem naczynia, ubrałem się. Tylko gdzie są te cholerne kluczyki od auta?
Przewróciłem prawie cały dom do góry nogami. Szukałem pomiędzy poduszkami, w szafkach, nawet zajrzałem do lodówki! Nigdzie ich nie było. Coś mnie natknęło.
- Davi oddawaj kluczyki. - Wyciągnąłem do niego rękę. Śmiał się i piszczał, ale za cholerę kluczyków oddać nie chciał. - Nie pojedziesz na Camp Nou. Nie zobaczysz wujka Daniela, ani wujka Leo. - Oj szybko odzyskałem klucze. Chyba taki malutki szantaż mu nie zaszkodził.
Tak, jak mówiłem, mój dom położony jest pięć minut drogi od Camp Nou. Nawet nie zdążyliśmy porozmawiać, gdy już wjeżdżałem na nasz podziemny parking. Wysiadłem z auta i pobiegłem otworzyć drzwi Daviemu. Cały był podekscytowany. Skakał po parkingu, kiedy ja zbierałem swoje rzeczy.
- Davi! - Krzyknąłem. Przestraszyłem się swojej reakcji. Naprawdę nie chciałem na niego krzyknąć...
Posłusznie przyszedł do mnie. Głowę miał spuszczoną. Speszyłem się. Kucnąłem obok niego, przytuliłem go i szepnąłem przeprosiny. Chwyciłem go za rękę i skierowaliśmy się ku wejściu na stadion.
- Chłopcy mogą być trochę zdziwieni twoim widokiem. Bądź dla nich miły i pozwól im przyzwyczaić się do tej sytuacji.
Kiwnął delikatnie głową. Moje przeprosiny gówno dały. Westchnąłem cicho. Drzwi uchyliły się, a do moich nozdrzy dobiegł zapach stadionu. Nawet nie potrafię opisać tego, ale za każdym razem, gdy tu przychodziłem, czułem, że jestem w domu. Wiedziałem, że mogę tu przemyśleć wszystko.
- Dlaczego masz trening na Camp Nou? - Davi wyrwał mnie z rozmyślań.
- A gdzie miałbym je mieć?
- Ciutat Esportiva?
- Przed ważnymi meczami, mamy tutaj trening. To jest taki nasz drugi dom. Możemy tutaj odpocząć, nabrać sił przed kolejnym spotkaniem. Chodźmy do szatni, przebierzemy się.
Zdziwiłem go chyba tym "my". I o to chodziło. Nie wiedział, co dla niego planuję i dobrze. Wszedłem do szatni, zamknąłem oczy i wziąłem głęboki oddech. W głowie powtarzałem sobie ciągle "Visca el Barca". Nie pytajcie dlaczego, ale czułem po prostu, że muszę to zrobić. Tak, jakby było to takie przywitanie z domem. Trochę chore, ale pomagało się uspokoić i skupić na treningu. Usiadłem przy swojej szafce, Davi naprzeciwko mnie.
- Mam coś dla ciebie. - Uśmiechnąłem się i wyciągnąłem z torby koszulkę i buty dla synka. Podałem mu je, a ten ze zdziwieniem je odebrał. Tak delikatnie. Bał się, że coś uszkodzi? Nie mam pojęcia. Może darzył po prostu to wszystko ogromnym szacunkiem? Z tego co pamiętam, Carolina dużo nie zarabiała, przez co Davi nie mógł żyć w luksusach.
- Dziękuję. - Powiedział cicho i szybko wskoczył w nowe rzeczy.
- Super w nich wyglądasz. Pasują ci te barwy. - Puściłem do niego oczko.
Lekko naburmuszony, założył ręce na piersi. Westchnąłem i sam zacząłem się przebierać. "Muszę sobie kupić nowe korki" powtarzała moja podświadomość. Tak, bo to jest najważniejsze w tym momencie. Ale w sumie... Moje hypervenomki wyglądały potwornie. Kto by pomyślał, że w takich gra sam Neymar?
- Możemy już iść?
- Oczywiście synku. - Wstałem, podałem mu rękę, którą niechętnie uścisnął i skierowaliśmy się na murawę.
Camp Nou robi wrażenie. Na każdym. Niezależnie od tego, czy jest się tu po raz pierwszy, czy po raz setny, ta przytłaczająca atmosfera robi wrażenie. Davi nie był jakimś wyjątkiem. Stanął niepewnie na szczycie schodów. Nie dość, że ogromne, to jeszcze takie puste...
- Nie musisz się spieszyć.
Gdy usłyszał mój głos, nie wiem, czy chciał coś mi udowodnić... Ale zrobił pewny krok na przód i poszło. Adrenalina zaszalała w jego organizmie. Do moich uszu doszło wołanie kolegów.
- No nareszcie! Ile można czekać? - Krzyknął Enrique.
- Sorry za spóźnienie. - Burknąłem i przewróciłem oczami, gdy zobaczyłem, że wszyscy gapią się na Daviego. - Panowie, to mój syn Davi. Davi, to moi koledzy z drużyny i szanowny trener Enrique, który nie cierpi spóźnień. Ludzie ogarnijcie się! Zaczynamy trening?
Luis jako jedyny się ocknął się. Odchrząknął głośno.
- Panowie zaczynamy rozgrzeweczkę.
Jako jedyny zacząłem biegać, rozciągać się. Chłopacy dołączyli do mnie po jakimś czasie. Oczywiście zdążyli sobie poplotkować, więc spodziewałem się nadchodzącej fali pytań. Pierwszy zaczął Alba. Co za nowość.
- To serio twój bachor?
- Po pierwsze syn, nie bachor. Po drugie tak. Mój i tylko mój. - Powiedziałem to na tyle głośno, aby Davi mógł to usłyszeć. Uśmiechnął się delikatnie i poczułem wewnętrzną radość. Nie spojrzał się na mnie, ale dostrzegłem ten delikatny ruch kącikami ust.
- Ty, ale on ma z pięć lat. Młodo żeś zabrał się za ojcostwo. - Zaśmiał się Pique, który nagle znalazł się pomiędzy mną a Jordim.
- To była wpadka, jasne? Ani ja, ani Carolina tego nie planowaliśmy. Nawet parą nie byliśmy!
- To nieźle. - Wtrącił Ivan.
- Coś wam nie pasuje?! - Warknąłem i zatrzymałem się. - Davi jest moim synem i albo to zaakceptujecie, albo nie.
- Ale skoro znasz matkę, czemu go po prostu jej nie oddasz? - Spytał Leo.
- I ty przeciwko mnie? - Jęknąłem.
- Wiesz, że jestem zawsze z tobą, ale po co na siłę uszczęśliwiać syna?
- Bądź na moim miejscu. Thiago do ciebie przychodzi i masz się nim zaopiekować przez tydzień. Co robisz? Oddajesz synka Anto, czy próbujesz go poznać?
Wszyscy nagle zamilkli. Nareszcie. Chłopcy kiwali głowami. Większość miała już dzieci, więc rozumieli moje postępowanie. Odszedłem od nich i wziąłem piłkę. Zakręciłem palcem kółko i zaczęliśmy grać w dziada.
- Mogę dołączyć? - Spytał cicho Davi.
- Pytaj trenera. - Uśmiechnąłem się do Enrique. Kiwnął delikatnie głową.
Davi energicznie biegał po boisku. Nawet okiwał Busiego! Szybko wycofał piłkę, zatrzymał ją, a Sergio już gryzł murawę. Zaskoczył tym nawet mnie. Ale widać, że poszedł w ślady tatusia.
- Może jakiś meczyk? - Krzyknął Leo. Wszyscy szybko przytaknęli głowami.
- Te same składy co zawsze?
- Dzisiaj Davi zagra za mnie. - Wszyscy stali zamurowani.
- Davi zagra z tobą. - Powiedział stanowczym tonem Xavi. Oj będzie mi brakowało tego dowodzenia...
Tak jak powiedział, tak się stało. Trochę pokłóciliśmy się o składy. Normalka. Ale chyba ta dziwna atmosfera związana z obecnością Daviego opadła. Mecz był bardzo zacięty, jak nigdy. Kiedy Davi był przy piłce, chłopacy dawali mu fory, czym nie był zadowolony.
- Grajmy normalnie! - Krzyknął.
I tak się stało. Zaczęliśmy ostrą grę, Davi zaczął tracić piłkę. Widziałem w jego oczach ogromną złość kumulującą się i czekającą na odpowiedni moment na atak. Jezu jak ten dzieciak grał... Był takim młodym mną, nie ukrywajmy. Walczył do końca. Opłaciło się. Dzięki swojemu małemu wzrostowi, szybko okręcił Pique i Bartrę, a potem zadziwiająco pięknie wykończył setkę z Marciem stojącym naprzeciwko niego. Zrobił moją ulubioną cieszynkę, ale nie wiedziałem, że to Leo klęknie i "wyczyści" mu buta. Stałem z otwartą gębą i patrzyłem, jak najlepszy piłkarz na świecie, czyści buty mojemu synowi.
- Zgraliby się z Thiago. - Zaśmiał się, gdy z jękiem wstał z kolan.
- Może kiedyś spróbujemy? - Spojrzałem na Luisa.
- Może od razu zrobimy tu przedszkole?
- Twoja córka też mogłaby zagrać. - Wyszczerzyłem się do niego. Pięta Achillesa trafiona. Pokręcił tylko głową i odszedł.
Szybko zebraliśmy piłki, pachołki i wróciliśmy do szatni. Poszedłem pod prysznic. Chłodna woda szybko spłukała ze mnie wszelkie obawy. Davi był moim synem. Do tego miał ogromny potencjał na bycie świetnym piłkarzem. Sam Leo Messi wyczyścił mu buty. To na pewno zapamiętamy obaj do końca życia. Po treningu pojechaliśmy do fajnej hiszpańskiej knajpki. Pierwszy raz jedliśmy w pełni hiszpańskie jedzenie. Było rewelacyjne!
Kiedy wróciliśmy do domu, byliśmy ledwo żywi. Zdążyłem jeszcze się przebrać, ale Davi tak jak wszedł do domu, tak padł na kanapę i zasnął. Chyba nasz mały topór wojenny z poranku został zakopany. Starając się nie obudzić syna, przebrałem go w piżamkę i odniosłem do łóżka. Chyba pokazałem, że jestem gotowy do poświęceń dla syna. Jak los chciał mi jeszcze utrzeć nosa?
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Tak jak obiecałam, przez to, że musieliście tyle czekać, rozdział jest ciut dłuższy :) Wiecie jak to jest na koniec roku. Niby spokój, a jednak walka o oceny męczy :) Stąd moje opóźnienie. Ale usiadłam raz a porządnie i napisałam to dla was. Podobało się? Proszę o wzięcie udziału w ankiecie. Uwzględnijcie to, że jak wybierzecie blog o Leo, będziecie musieli na niego troszkę poczekać,
aż ułożę sobie plan od A do Z :) Ale oba powinny przypaść wam do gustu :)
10 komentarzy pobite, dlatego teraz czekam na 12 komentarzy od was :)